Rozmowa z Lukrecją Wilk

Wciela się w rolę kochanki w sztuce, która zmusza do refleksji. „Polonia doskonale zna temat ‘życia na zakręcie’”

2025-06-26 23:27

Lukrecja Wilk (39 l.) od 2013 roku żyje w USA. Realizuje się w roli aktorki, choć nie tylko. Teraz wcieliła się w rolę kochanki w sztuce pod tytułem „Śmiech wzbroniony” wystawianej przez chicagowski Teatr Nasz. Premiera spektaklu odbędzie się 27 czerwca w Art Gallery Kafe w Wood Dale pod Chicago, IL. - Przyjdźcie zobaczyć siebie. Może się pośmiejecie, może zadumacie, ale na pewno nie wyjdziecie obojętni! – zachęca do wizyty w teatrze jedna z gwiazd przedstawienia, która w rozmowie z „Super Expressem” opowiada nie tylko o tej nowej sztuce.

- Co skłoniło Cię do udziału w tym przedstawieniu?

- Do zagrania w spektaklu „Śmiech wzbroniony” zaprosił mnie Andrzej Krukowski. Była to dla mnie szczególna propozycja, ponieważ wcześniej nie miałam okazji współpracować ani z Andrzejem, ani z Teatrem Nasz. Tym samym pojawiła się szansa, by podjąć nowe artystyczne wyzwanie i jednocześnie wrócić do tego, co kocham: do teatru, sceny, żywego kontaktu z publicznością. Przyznam, że od jakiegoś czasu nie stałam na scenie i ta propozycja pojawiła się w idealnym momencie. Decyzję o przyjęciu roli podjęłam niemal natychmiast po przeczytaniu tekstu. Sztuka „Śmiech wzbroniony” absolutnie mnie porwała. To znakomicie napisany dramat, pełen ironii, trafnych obserwacji i emocjonalnych napięć. Porusza tematy uniwersalne: miłość, zdradę, konwenanse. A przy tym nie traci lekkości ani poczucia humoru. Postać Leokadii natychmiast ze mną zarezonowała. To rola złożona, niejednoznaczna. A właśnie takie postacie lubię najbardziej.

Musiałam też najpierw nauczyć się pracy z Andrzejem Krukowskim, który jako reżyser ma bardzo charakterystyczne i niezwykle merytoryczne podejście do procesu twórczego. To metody, które ogromnie szanuję i podziwiam. Są precyzyjne, wymagające i intelektualnie głębokie. Dla mnie było to, i wciąż jest, coś nowego. Dlatego nasza współpraca to proces, w którym cały czas uczymy się siebie nawzajem: z uważnością, z szacunkiem i z dużą ciekawością.

- Co było w tej roli najtrudniejsze, a co najłatwiejsze?

- Najtrudniejsze w budowaniu postaci Leokadii było odnalezienie równowagi między emocjonalną autentycznością a dystansem aktorskim. Leokadia to kobieta niezwykle wrażliwa, ale jednocześnie silna. I właśnie ta dwubiegunowość była dla mnie największym wyzwaniem.

Najłatwiejsze? Mówienie prawdy, która wybrzmiewa z tej postaci: że każda kobieta, niezależnie od wieku czy sytuacji życiowej, pragnie przede wszystkim być szanowana i kochana. To uniwersalne pragnienie, z którym głęboko się utożsamiam. Właśnie ta bliskość emocjonalna sprawiła, że Leokadia nie była dla mnie jedynie rolą – była głosem wielu kobiet.

- Masz piękne, nietuzinkowe imię. Kto Ci je nadał? Amerykanie pewnie mają problem z jego wymawianiem?

- Dziękuję serdecznie. Imię nadał mi mój tata – artysta, człowiek o wrażliwości i wyobraźni, więc nic dziwnego, że postawił na coś oryginalnego. Po niemal czterdziestu latach już się do niego przyzwyczaiłam, całkowicie się z nim utożsamiam i bardzo je lubię. Dla Amerykanów moje imię bywa wyzwaniem, dlatego najczęściej funkcjonuję po prostu jako „Luka”, co jest skróconą, uproszczoną wersją. Ale dzięki temu łatwiej im zapamiętać i wypowiedzieć moje imię, więc traktuję to jako praktyczny kompromis. Poza tym, Polacy, Latynosi, Włosi zazwyczaj nie mają z jego brzmieniem żadnego problemu, więc w gruncie rzeczy to się równoważy.

- Czym zajmujesz się na co dzień?

- Zawodowo pracuję jako licencjonowana terapeutka zdrowia psychicznego. Pracuję z osobami w kryzysie, prowadzę terapię indywidualną, grupową i diagnozuję różne trudności emocjonalne. Obecnie jestem też doktorantką na kierunku Counseling Education and Supervision, gdzie kształcę się w zakresie nadzoru klinicznego i edukacji przyszłych terapeutów.

Ciekawostką jest to, że moja postać w spektaklu, Leokadia, również jest terapeutką. Ta zbieżność sprawiła, że mogłam w pewnym sensie przenieść własne doświadczenia zawodowe na scenę – co było nie tylko ekscytujące, ale też niezwykle naturalne. Poza tym staram się każdego dnia znaleźć chwilę na sztukę, teatr i literaturę. Szukam balansu pomiędzy światem emocji a ekspresją twórczą.

- Jak zaczęła się Twoja przygoda z aktorstwem?

- Sięga jeszcze czasów szkoły podstawowej. Jak to zwykle bywa – wszystko zaczęło się od udziału w szkolnych akademiach, później przyszły konkursy recytatorskie. Po jednym z nich otrzymałam zaproszenie do zagrania w spektaklu Teatru „TATA”, prowadzonego przez Damiana Kierka – to był moment przełomowy, jeszcze w szkole średniej. Wtedy poczułam, że scena to miejsce, w którym mogę być w pełni sobą. Później ta pasja na jakiś czas musiała ustąpić miejsca innym obowiązkom: studiom, pracy. Ale po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych wszystko zaczęło się na nowo. I w tym sensie to było coś naprawdę wyjątkowego – bo dzięki polonijnemu środowisku teatralnemu w Chicago miałam możliwość uczyć się i rozwijać pod okiem zawodowych aktorów. To paradoks, ale jestem przekonana, że w Polsce prawdopodobnie nie miałabym takiego dostępu do ich wiedzy i doświadczenia. Z czasem aktorstwo przestało być tylko hobby – stało się pasją i formą wyrażania siebie.

- Co Cię najbardziej kręci w tym zawodzie?

- Z całą pewnością fascynuje mnie to, że mogę choćby na chwilę stać się kimś zupełnie innym. Przez postać, którą gram, mogę mówić o sprawach ważnych – dla mnie, dla innych, dla świata. W tym sensie teatr bywa formą terapii – zarówno dla widzów, jak i dla mnie samej. Ale równie mocno kocham klimat prób. Uwielbiam to, że zespół, który tworzy spektakl, staje się czymś więcej niż grupą współpracowników – tworzymy wspólnotę. W czasie prób dużo się śmiejemy, rozmawiamy, wymieniamy myśli. Zdarza się, że po długim, intensywnym dniu pracy przyjeżdżamy na próbę wyczerpani – a po kilku minutach nagle wszystko się zmienia: wraca energia, pojawia się inspiracja, stres znika. Zaczynamy tworzyć. Czasem te próby przeradzają się w nocne rozmowy o sztuce, o życiu, o rzeczach najistotniejszych. To coś znacznie więcej niż pasja czy zawód – to także przestrzeń przyjaźni.

- Która z postaci, którą grałaś, jest Ci najbliższa i dlaczego?

- Zdecydowanie Leokadia. Może dlatego, że jestem w niej aktualnie „osadzona”, ale też dlatego, że przechodzi ogromną wewnętrzną przemianę. Widz poznaje ją jako kochankę – kobietę będącą w relacji skazanej na półcienie, kompromisy, milczenia. Ale z czasem odnajduje w sobie odwagę, by powiedzieć: dość. Zaczyna walczyć o siebie, o swoją integralność. To nie jest prosta droga, ale właśnie dlatego jest tak ludzka. Widzę w niej odwagę, której potrzebuje wiele kobiet.

- Powiedziałabyś, że to ponadczasowa sztuka?

- Zdecydowanie tak. To tekst, który porusza uniwersalne tematy: lojalność, zdrada, hipokryzja, rozczarowanie, miłość i rola kobiety. To wszystko są doświadczenia, które towarzyszą nam nieustannie, niezależnie od czasu czy miejsca. To nie jest sztuka oderwana od rzeczywistości. To sztuka o nas — o tym, jak żyjemy, co przeżywamy i czego się boimy.

- Myślisz, że ten spektakl przemówi do Polonii?

- To jest sztuka, która, jestem przekonana, przemówi do każdego. Ale jeśli spojrzymy konkretnie na Polonię, to myślę, że odbiór może być szczególnie intensywny. Polonia doskonale zna temat „życia na zakręcie”. Momentów, w których trzeba dokonać wyboru, zmierzyć się z własnym sumieniem, emocjami, lojalnością. A właśnie o takich chwilach opowiada „Śmiech wzbroniony”. To sztuka o relacjach i o życiu – bez uproszczeń. Warto też dodać, że niekoniecznie będzie to komfortowy spektakl. Może w niektórych widzach wzbudzić silny dyskomfort – bo dotyka tematów, które często chcemy w sobie zagłuszyć albo zepchnąć w cień. Ale właśnie dlatego ten teatr działa – bo zmusza do refleksji. I też właśnie dlatego warto ją zobaczyć.

- Jest teoria, że czasem posiadanie kochanki jest receptą na udane małżeństwo. Zgadzasz się z tym?

- Zdecydowanie nie. Tego rodzaju „recepta” może co najwyżej odwlec to, co i tak nieuchronnie pęka od środka. Zdrowe relacje budują się na szczerości, wzajemnym szacunku i gotowości do rozmowy, a nie na ucieczkach w trójkąty emocjonalne. Zdrada, nawet jeśli chwilowo łagodzi napięcia, nie rozwiązuje prawdziwych problemów. Przeciwnie, najczęściej je pogłębia, tworząc jeszcze większy dystans między partnerami. Bliskość i autentyczność nie rodzą się z tajemnicy, ale z odwagi, by spojrzeć drugiej osobie w oczy, nawet w trudnych momentach.

- Czyli jesteś tylko kochanką na scenie?

- Tak. Na scenie i tylko na scenie.

- Dlaczego w ogóle Twoim zdaniem mężczyźni mają kochanki?

- Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednym zdaniem, bo powodów może być naprawdę wiele – i z psychologicznego punktu widzenia można by je uporządkować w różne kategorie. Ale jednym z głównych powodów, o których warto wspomnieć, jest to, że mężczyźni często nie potrafią mówić wprost o swoich potrzebach – emocjonalnych, relacyjnych czy intymnych. Zamiast otwartej rozmowy, która wymaga odwagi i samoświadomości, wybierają drogę na skróty – łatwiejszą, choć na dłuższą metę znacznie bardziej destrukcyjną. Paradoksalnie, to właśnie rozmowa mogłaby okazać się tańsza – i mniej bolesna – niż cała emocjonalna „operacja zastępcza”, w którą wchodzą, by wypełnić wewnętrzny brak. Tylko że do tej rozmowy trzeba dorosnąć.

Rozmawiała Marta J. Rawicz

Super Express Google News