Wyrwani z Kresów. Dramat polskich przesiedleńców

i

Autor: Narodowe Archiwum Cyfrowe Przesiedleńcy w marszu

Przesiedlenia Polaków z Kresów po II wojnie światowej. Upodlenie i beznadzieja

2022-01-31 13:29

Tak wyglądały przesiedlenia Polaków z Kresów. Jechaliśmy ponad dwa tygodnie w odkrytym wagonie, w deszczu i „dzyndrze”, okutani, w co się dało, bo zimno było okropne. W naszym wagonie jechało siedem osób dorosłych, dwoje dzieci, trzy konie, krowa, świnka i trochę drobiu w kojcu - wspomina przymusową przeprowadzkę jeden z polskich kresowiaków. Po II wojnie światowej nie tylko przesunięto granice Polski na zachód, ale też zmuszono miliony ludzi do opuszczenia rodzinnych gniazd i wyruszenia w nieznane.

Wielcy politycy przypieczętowali los kresowiaków 

Los kresowiaków został przesądzony już wcześniej. W listopadzie 1943 r. w Teheranie „wielka trójka” (Stalin, Roosevelt i Churchill) ustaliła wschodnią granicę Polski. Zanim zostało to oficjalnie potwierdzone w Jałcie i Poczdamie (1945), we wrześniu 1944 r. powołany w Moskwie PKWN zawarł z sowieckimi republikami ukraińską, białoruską i litewską umowy o przesiedleniach polskiej ludności. A już w grudniu 1944 r. wyruszył pierwszy transport polskich repatriantów z Ukrainy. Władze Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej chciały jak najszybciej pozbyć się polskiej ludności. Straszeni przez ukraińskich nacjonalistów, nadal grasujących z siekierami, w obawie przed aresztowaniem i wywózką na Syberię, Polacy pakowali swój dobytek i udawali się na stację kolejową. Bywało jednak, że tygodniami koczowali to w oczekiwaniu na transport, bo często nie mieli już wstępu do własnego domu. Na Litwie i Białorusi dla odmiany w pewnym momencie władze zaczęły utrudniać repatriację, zwłaszcza w przypadku mieszkańców wsi, obawiając się spadku produkcji rolnej. Nie zezwalano więc zarejestrować się chłopu, zanim nie zasieje ziemi, a potem okazywało się, że po zasiewach już nie rejestrowano albo dla zarejestrowanych nie było wagonów i trzeba było czekać.

Artykuł "W Wyrwani z Kresów" w polskiej i angielskiej wersji językowej do ściągnięcia w formie PDF w linkach poniżej: 

Wersja po polsku - strona nr 1

Wersja po polsku - strona nr 2

Wersja po polsku - strona nr 3

Wersja po polsku - strona nr 4

Wersja po angielsku - strona nr 1

Wersja po angielsku - strona nr 2

Wersja po angielsku - strona nr 3

Wersja po angielsku - strona nr 4

Tak wyglądała ewakuacja z Kresów 

Przesiedleńcy zaopatrzeni w karty ewakuacyjne, z dobytkiem życia – zgodnie z umową wolno im było zabrać dwie tony bagażu na rodzinę, w tym żywy inwentarz – zjawiali się na stacjach kolejowych. Czasami miesiącami wegetowali na dworcach, często bez możliwości ugotowania jedzenia, schronienia się przed deszczem czy zimnem, narażeni na rabunki. Byli okradani zarówno przez przedstawicieli miejscowych władz, które domagały się niezapłaconych rzekomo podatków, jak i różne uzbrojone bandy. Nieraz tracili nie tylko cały dobytek, ale i życie. Często urzędnicy zarządzali też kwarantannę dla zwierząt, i to wtedy, gdy pociąg już stał. Przesiedleniec w końcu nie wiedział, co robić: czekać na zwierzęta, czy jechać? Wybierał to drugie, bo wagonów było mało. W dodatku były brudne, pełne insektów i uszkodzone. W podróż wyruszano głównie odkrytymi węglarkami i platformami zwanymi lorami, niedającymi ochrony przed deszczem, śniegiem i wiatrem. Nic więc dziwnego, że podróże trwające nieraz wiele tygodni, zbierały tragiczne żniwo. Ludzie jechali w tłoku razem z bydłem, kurami i kaczkami. Dzieci chorowały, zwierzęta wyły z głodu, nikt nie wiedział ani kiedy, ani jak skończy się wyprawa na Ziemie Odzyskane. Zaledwie bowiem pociąg ruszył z miejsca, zaczynały się postoje w szczerym polu, czasem nawet kilkudniowe. Najczęstszą przyczyną było „psucie się” parowozów. Tak obsługa pociągu wymuszała na podróżnych haracz. By kontynuować jazdę, należało urządzić kwestę, zebrać trochę gotówki, wódki, jedzenia i jechało się dalej.

Czytaj też: Kresy. Dlaczego Polska utraciła Wilno

Kresowiacy na ziemi wroga

Dotarcie do celu nie oznaczało końca kłopotów. Przesiedleńców najczęściej wyładowywano na jakiejś stacji lub w ich pobliżu, gdzie przebywali jakiś czas w tzw. punktach docelowych, które organizowały oddziały Państwowego Urzędu Repatriacyjnego (PUR). Tu – nieraz po wielu tygodniach oczekiwania – otrzymywali przydział gospodarstwa i transport do nowych domów. Według założeń Ministerstwa Ziem Odzyskanych na Warmię i Mazury, Pomorze Zachodnie i w Poznańskie mieli trafić mieszkańcy Wileńszczyzny, Grodzieńszczyzny, Polesia i Podlasia. Z Wołynia i Galicji Wschodniej przesiedlano ludzi głównie na Górny i Dolny Śląsk oraz ziemię lubuską. Jednak w rzeczywistości drogi polskich kresowiaków wiodły nie tak, jak chciały władze. Repatrianci zmieniali transporty i plany na własną rękę, poszukiwali miejsca do życia niekoniecznie tam, gdzie ich wysadzano. Woleli osiedlać się w Polsce centralnej, bliżej swoich małych ojczyzn i w pobliżu rodziny, wielu z nich ją tu miało. Często też przemierzali całe ziemie zachodnie, szukając jak najlepszego lokum. Zasada „wieśniacy na wsie, miastowi do miast” też często była łamana. Ludność wiejska kleciła więc kurniki, chlewiki, obórki i pasieki na podwórkach miejskich kamienic.

Druga fala wysiedleń 1955-1959

Wysiedlenie Polaków z Kresów na ziemie PRL rozpoczęła się w 1955 r. w okresie odwilży. Po śmierci Stalina nowy rząd ZSRR rozpoczął kampanię powrotu więźniów politycznych do krajów macierzystych. Rządowi PRL chodziło  jednak także o mieszkańców dawnych Kresów Wschodnich II RP, którzy nie zostali przesiedleni w latach 1944-1946. W tym celu 15 listopada 1956 r. do Moskwy pojechali Gomułka i Cyrankiewicz. Ich działania doprowadziły do przesiedlenia kolejnych 29 tys. osób. Porozumienie repatriacyjne zostało ostatecznie zawarte 25 marca 1957 r. i przewidywały powrót wszystkich, którzy przed 17 września 1939 r. mieli polskie obywatelstwo, co należało udowodnić, ich małżonków i dzieci. Akcje spowalniał brak dokumentów i trudności w dotarciu do Polaków rozrzuconych w całym z ZSRR. W sumie w latach 1955-1959 przesiedlono łącznie 245 501 osób.

Nie znali udogodnień, jakie tu zastali.

Przesiedleńcy teoretycznie byli pierwsi w kolejce do gospodarstw czy poniemieckich nieruchomości, ale często na przydział czekali ponad miesiąc. Na przejęcie poniemieckiego majątku liczyli również osadnicy ze środkowej Polski i to oni na ogół zwyciężali. Starania PUR, by to uregulować nie dawały żadnego efektu. Dopiero interwencja Ministerstwa Ziem Odzyskanych to zmieniła. Nowi mieszkańcy na poniemieckich wsiach nie zawsze jednak potrafili się odnaleźć. Nie znali udogodnień, jakie tu zastali. Ziemie opuszczone i zasiedlane często dzieliła przepaść cywilizacyjna. Maszyny rolnicze i inne „germańskie wynalazki” lądowały na kupie złomu, a urządzenia, np. kanalizacyjne, ulegały dewastacji. „Było to jakby wkroczenie do nowego świata: brukowana dotychczas droga przeszła w asfalt, drewniane chałupy zniknęły. Domy były murowane, z czerwonej cegły, pokryte dachówką. Powiało obcością”... – wspominał jeden z repatriantów minięcie rowu granicznego pomiędzy Polską i byłymi Prusami.

Obawiali się powrotu Niemców

Repatrianci nie wiedzieli, jak długo przyjdzie im mieszkać w nowym miejscu, nie próbowali więc zapuszczać korzeni. Obawiali się powrotu Niemców czy wybuchu nowej wojny. Latami żyli więc na walizkach, czekając na powrót na swoje Kresy. Wojenne doświadczenia pokazały, że z ludnością cywilną nie liczy się już nikt. Przybywający na nowe tereny widzieli nie tylko zniszczenia, ale też rabunek mienia przez Rosjan i szabrowników. „Wszystko, co było w domach, trzeba było odwieźć do specjalnego punktu. Zwożono tam meble, maszyny, urządzenia. Te towary były później ładowane na wagony i wywożone do Rosji” – opowiadał po latach jeden z przesiedlonych na Dolny Śląsk. Działo się tak, mimo że na mocy podpisanej umowy między Tymczasowym Rządem Jedności Narodowej RP a rządem ZSRR, ten ostatni „zrzekał się na rzecz Polski wszelkich pretensji do mienia niemieckiego i innych aktywów”.

PLAKAT

i

Autor: GRAFIKA SE Jerzy Kaczmarczyk

Partnerzy projektu:

SG super historia logotypy

i

Autor: SE