„Super Express”: – Jak poznała pani miłość swojego życia, obecnego męża?
Bernadetta Kaczmarek: – Znamy się przez całe życie, ale przez 20 lat nie mieliśmy o sobie żadnych wiadomości. To dzięki portalowi Nasza Klasa przydarzył nam się ten cud. Wychowywaliśmy się na jednym podwórku w Głogowie, jako dzieci mieszkaliśmy w tym samym bloku, on na parterze, a ja na trzecim piętrze. Zawsze Tadeusz był dla mnie najfajniejszym facetem, jakiego znałam.
– Co takiego miał w sobie?
– Był takim trochę łobuziakiem, ale zawsze miał czysty kołnierzyk i mankieciki. Jego mama bardzo dbała o to, aby on i jego bracia wyglądali schludnie i zachowywali się elegancko. Przepuszczali kobiety w drzwiach, byli uczynni i sympatyczni. Nie mam pojęcia, kiedy i czy się w nim zakochałam, ale chyba tak, bo kiedy dowiedziałam się, że ma dziewczynę, to świat zawalił mi się pod nogami.
– I wasze drogi się rozeszły?
– Najpierw Tadeusz wyemigrował, i to w czasach, kiedy granice Polski jeszcze były zamknięte. Straciliśmy kontakt. Po kilku latach wyjechałam do Włoch do pracy, miałam tam być 2–3 lata, a zostałam 13. Ciężko pracowałam, sprzątałam, prasowałam, nawet udało mi się zaczepić jako pomoc w biurze architektonicznym, ale nigdy nie udało mi się znaleźć pracy na tyle satysfakcjonującej, żeby z Italią wiązać przyszłość. Miałam wracać do kraju, kiedy to w komputerze zobaczyłam wiadomość od Tadeusza: „Jeśli to ty jesteś ta Benia, której szukam, to odpisz mi, proszę, a jeśli nie, to przepraszam”. Zaczęliśmy korespondować coraz intensywniej, aż każdą możliwą chwilę spędzaliśmy, rozmawiając. Był to moment, w którym coraz głośniej mówiono o możliwości zniesienia wiz do Kanady dla Polaków. Poleciałam do niego do Toronto, a on uznał, że mnie już nie puści z powrotem. Wzięliśmy ślub. To było 11 lat temu. Od tego czasu przemierzamy wspólnie Amerykę. Na trasie można spotkać łosie, sarny, wilki, niedźwiedzie, ale też pancernika, żółwia, skunksa czy szopa pracza. Za to m.in. kocham Kanadę, ale głównym powodem, dla którego tu jestem, jest oczywiście mój ukochany.
– I w trasie pisze pani bloga. Kim są pani czytelnicy?
– Jest on adresowany głównie do żon, dzieci, matek, rodzin i przyjaciół truckerów albo w ogóle ludzi, których trackowanie interesuje. Dla żon, które myślą, że ich truckerzy nic nie robią, tylko szukają okazji do zdrady, dla tych, którzy wierzą, że trucker to ma fajne, łatwe i szczęśliwe życie, a do tego zarabia duże i łatwe pieniądze, i dla kierowców, którzy wieszają psy na truckerach, bo im przeszkadzają w jeździe po autostradach. Piszę dla tych, którzy mają błędne pojęcie o tej pracy, bo najbliżsi często wierzą legendom, piszę, żeby namówić inne żony do wspólnego podróżowania, a przede wszystkim do wspierania swoich truckerów. Bo najważniejsze w życiu jest odnaleźć swoje miejsce na ziemi i tego jednego właściwego człowieka, dla którego warto żyć. Miłość, której nie wolno zmarnować.
– Ciężkie jest życie z truckerem?
– Tak, bo kobiety przejmują wiele z jego obowiązków, dzieci, jeśli są, też mają ojca czy mamę z doskoku. Nie można niczego zaplanować, bo dopóki trucker jest w trasie, to wszystko może się zdarzyć i nigdy nie może powiedzieć, że na pewno przyjedzie na czas. Truckerka to życie w wiecznej tęsknocie za bliskimi, w samotności i niedocenieniu, ale też daje szerokie horyzonty, pozwala zwiedzać świat, poznawać ludzi i miejsca. Dlatego też podróżujemy razem, bo nawet najpiękniejszy widok nie cieszy, jeśli nie ma go z kim dzielić. Poza tym szkoda życia na tęsknotę. Od prawie 10 lat podróżuję z moim mężem wzdłuż i wszerz Ameryki Północnej. Marzę, byśmy pojechali w trasę na Alaskę. Niestety, takie trasy nie trafiają się często, a są możliwe tylko latem.
– Nie ma pani czasem ochoty usiąść za kółkiem ciężarówki?
– Właśnie zaczęłam moją przygodę jako kierowca trucka. Zdałam egzaminy na airbrake i już mogę pod kuratelą doświadczonego kierowcy prowadzić trucka. Jestem już w połowie kursu, ale najtrudniejsze jeszcze przede mną. Bardzo boję się egzaminów, bo nie należą do łatwych, ale dam radę, może to potrwa, ale dam radę.
– Często kobiety prowadzą ciężarówki?
– Jest nas coraz więcej, nadal oczywiście dominują mężczyźni, ale kobiety już ich wcale nie dziwią. Przeważnie jeżdżą w podwójnej obsadzie, ale też samodzielnie. I to w każdym wieku. Od ślicznych dziewczynek niemal do starszych pań z widoczną siwizną. Wiem od koleżanek jeżdżących w Polsce czy po Europie, że dziewczyny za kółkiem często słyszą obelgi i epitety na CB Radio od kolegów po fachu. W USA i Kanadzie płeć w tym zawodzeni nie ma znaczenia, bo kobiety wykonują dokładnie tę samą robotę co mężczyźni i są w tym znakomite. Panowie szanują je jak kolegów z pracy.
Rozmawiała Marta J. Rawicz