Do tej koszmarnej tragedii doszło w piątek. Juan Rodriguez (39 l.), weteran wojenny i pracownik socjalny, zmierzał jak co dzień do James J. Peters V.A. Medical Center na Bronksie, gdzie pracuje. Po drodze podrzucił czteroletniego synka do przedszkola. Na tylnych siedzeniach jego hondy accord w fotelikach siedziały jeszcze roczne bliźniaki Luna i Phoenix, które miał zawieźć do żłobka. Dochodziła 8 am, gdy zajechał na parking pod szpitalem i ruszył do pracy, zostawiając tam auto. Niestety, z niemowlętami w środku.
Gdy ok. 16.30 Rodriguez wrócił do samochodu, temperatura na zewnątrz sięgała 30 C. Mężczyzna ruszył w stronę domu i dopiero po chwili zobaczył w lusterku wstecznym wystającą z jednego z fotelików rączkę. Natychmiast zatrzymał samochód i rzucił się do maluchów. Widząc, że mają pianę na ustach, zadzwonił pod 911. Chwilę później, gdy zorientował się, że maleństwa nie żyją, zaczął przeraźliwie krzyczeć. – Moje dzieci nie żyją. Zabiłem moje dzieci – krzyczał przez łzy do przybyłych na miejsce policjantów i ratowników. Niestety lekarze nie mogli już nic zrobić.
Rodriguez został zatrzymany. – Zapomniałem o nich – miał powiedzieć policjantom. Niedługo potem usłyszał zarzuty zaniedbania i nieumyślnego spowodowania śmierci. Gdy w sobotę po południu stanął przed sądem, który wyznaczył mu $100 tys. kaucji, płakał. Po konsultacjach z adwokatem nie przyznał się do zarzutów. Dwie godziny później, po wpłaceniu kaucji, 39-latek wyszedł na wolność, gdzie czekała na niego zrozpaczona rodzina, w tym żona i matka bliźniaków Marissa.
Juan Rodriguez ma ponownie stanąć przed sądem 1 sierpnia. Jego bliscy i przyjaciele, z którymi rozmawiali reporterzy „New York Post”, nie ukrywają, że boją się o niego, bo ta tragedia może być dla niego zbyt duża do udźwignięcia.