Antypolska operacja

Wołyń. Zbrodnia wołyńska: Bezwzględna, nieludzka, granicząca z szaleństwem

2022-09-09 11:57

Antypolska operacja, jaką ukraińscy nacjonaliści przeprowadzili 75 lat temu na Wołyniu, przyniosła śmierć od 50 do 60 tys. Polaków. Zniszczono 1048 polskich osiedli. Po wszystkim zostało ich nieco ponad 100. Krew płynęła na Wołyniu szeroko jak Prypeć. To była rzeź. Bezwzględna, nieludzka, granicząca z szaleństwem. Nawet Niemcom miękły kolana.

Spis treści

  1. Choćby popatrzeć w stronę Ukrainy
  2. Parośl, 26 zagród, 150 mieszkańców
  3. Janowa Dolina, 3 tys. mieszkańców
  4. Miasteczno Poryck, 2 tys. mieszkańców
  5. Ofensywa łysego Iwana
  6. Artykuł do ściągnięcia w polskiej wersji językowej. Kliknij TUTAJ
  7. Artykuł do ściągnięcia w angielskiej wersji językowej. Kliknij TUTAJ
  8. Zbrodnia wołyńska. Echa tamtych dni

W oficjalnym programie OUN w latach 30. zapowiadano, że w przyszłym państwie ukraińskim nie będzie miejsca dla polskich ziemian i kolonistów osadzonych na spornych terenach po 1918 r. Mordy na Polakach mieszkających na Wołyniu przeprowadzono sukcesywnie, niszcząc osadę po osadzie, pod hasłem ich „przegonienia”. W praktyce przeganiano ludzi do zamulonych dołów służących za groby.

Choćby popatrzeć w stronę Ukrainy

Ideolog Mychajło Kołodzinśki w „Doktrynie wojennej OUN” pisał o Polakach: „Wobec wrogiego elementu należy wykazać się takim okrucieństwem w czasie powstania, aby jeszcze dziesiąte pokolenie bało się choćby popatrzeć w stronę Ukrainy”.

Operacja „czyszczenia” Wołynia z Polaków ruszyła w lutym 1943 r. Chodziło o usunięcie całych 16 proc. osiadłej tam polskiej populacji. Jeśli ich nie będzie – spekulowano w UPA – nikt nigdy więcej nie będzie w Polsce wysuwał roszczeń do naszych ziem. Polacy na Wołyniu właściwie nie byli chronieni przed UPA. Partyzantka polska praktycznie tu nie działała. Niemcy, bojąc się starć z sotniami UPA, starali się nie wychodzić poza swoje miasteczkowe garnizony.

Wyprawy upowców na polskie wsie i miasteczka przeważnie ciągnęły ze sobą nienawidzącą Polaków swołocz, złożoną głównie z chłopów. Ci ostatni stosowali, jak to się mówi w kryminalistyce, „kwalifikowane” metody zabijania. Właśnie z użyciem wideł, siekier, młotów kowalskich i tym podobnych narzędzi, przydatnych nie tylko w domu i zagrodzie. Okrucieństwo było też częścią taktyki UPA: wieści o nim miały wyganiać Polaków za Bug.

Parośl, 26 zagród, 150 mieszkańców

Upowcy z sotni Hryhorija Pere­hijniaka „Dowbeszki-Korobki” wtargnęli tu 9 lutego 1943 r., nocą. Napadli na niemiecki posterunek, pojmali jeńców i publicznie zaszlachtowali ich siekierami. Mieszkańców spędzili na plac. Powiedzieli im, że jak przyjadą Niemcy, wina spadnie na nich. Lepiej więc będzie, jeśli dla niepoznaki dadzą się spętać. Dali się. 150 związanych Polaków leżało nieruchomo, czekając na odjazd UPA i przyjazd Niemców, gdy w ruch poszły siekiery i noże. Krew zarąbanych, zadźganych mężczyzn, kobiet i dzieci popłynęła szeroką strugą, długo nie wsiąkając w gliniastą ziemię. Dokonał się pierwszy akt ludo­bójstwa na Wołyniu.

Janowa Dolina, 3 tys. mieszkańców

Jako w miarę bezpieczna, ze stacjonującym w niej stuosobowym oddziałem niemieckim, stała się w 1943 r. kryjówką dla polskich uciekinierów przed UPA. Atak na Janową Dolinę nocą z 21 na 22 kwietnia 1943 r. przeprowadziły sotnie „Jaremy” i „Szauli” dowodzone przez majora Iwana Łytwynczuka ps. Dubowyj (inicjatora rzezi wołyńskiej obok Dmytra Klaczkiwskiego i Wasyla Iwachiwa). Łączność telefoniczną przerwano, tory kolejowe wysadzono, mosty też, a drogi zarzucono ściętymi drzewami. Potem każdy budynek bandyci oblali naftą i podpalili. Ciskali granatami w okna, a uciekających ludzi dopadali z siekierą, motyką, widłami. Czasem tylko strzelali. W osadzie była warownia otoczona palisadą, w której skryła się część mieszkańców. Spanikowani, strzelali zza zasłony z karabinów maszynowych, trafiając w rodaków uciekających z płonących domów. „Oczy wykuwano, piersi obcinano i głową na dół na drzewach wieszano” – to fragment wiersza napisanego przez świadka tych wydarzeń. Aleja Spacerowa osady posłużyła jako tło spectaculum horrendum: szpaleru pali z nabitymi na nie małymi dziećmi.

Miasteczno Poryck, 2 tys. mieszkańców

Ukraińcy nazwali je Pawłowka. W jednym dniu, nazwanym krwawą niedzielą, 11 lipca 1943 r. rozprawili się z Poryckiem oraz z prawie setką podobnych mu osad.

Msza „jedenastowa” w kościele pw. św. Trójcy i św. Michała Archanioła właśnie miała się zacząć. Tłum kobiet i dzieci był już w kościele, mężczyźni stali jeszcze przed wejściem, zwyczajowo dyskutując. Upowcy przebrani za Niemców przyjechali furmankami. Zaraz potem do kościoła wbiegła ranna kobieta. Ksiądz opanował panikę i zaczął się modlić, wkrótce padł od kuli bez ducha, gdzieś między Ojcem a Synem.

Po wszystkim wypełnili kościół słomą, podpalili, a odjeżdżając, wrzucili przez okna kilka granatów. Tu liczył się czas. Oddając głos sprawcy zbrodni: „11 lipca 1943 r. rano razem z grupą UPA liczącą około 20 ludzi wszedłem w czasie mszy św. do kościoła w m. Pawłowka (Poryck) iwanickiego rejonu, gdzie w ciągu 30 minut, wraz z innymi, zabiliśmy obywateli narodowości polskiej. W czasie tej akcji zabito 300 ludzi, wśród których były dzieci, kobiety i starcy. Po zabiciu ludzi w kościele w Pawłowce udałem się z grupą do położonej w pobliżu wsi Radowicze oraz polskich kolonii Sadowa i Jeżyn, gdzie wziąłem udział w masowej likwidacji ludności polskiej. W wymienionych koloniach zabito 180 kobiet, dzieci i starców. Wszystkie domy spalono, a mienie i bydło rozgrabiono”.

Ofensywa łysego Iwana

Pod koniec sierpnia 1943 r. kureń UPA „Łysego” ruszył do ofensywy przeciw Polakom na zachodnim Wołyniu. Nocą z 29 na 30 sierpnia zginęli mieszkańcy wsi Kąty (200 osób) i Jankowce (80 osób). O świecie upowcy byli już w Ostrówkach. Część mieszkańców spędzili na plac przed szkołą, część do kościoła. Zachowywali się spokojnie. Mieli plan: odebrać złoto, mężczyzn zabić obuchem siekiery nad dołami-grobami, resztę zapędzić pod cmentarz i zabić. Czym kto może: siekierą, motyką, widłami, nożem... W tej wsi zginęło ok. 520 osób.

Jeszcze większa jatka odbyła się tego samego dnia w Woli Ostrowieckiej. Mieszkańców zapędzono na apel przed szkołę, a następnie do wnętrza budynku. Wyprowadzano stamtąd grupki mężczyzn, którym urządzano kaźń w stodole. Znowu w ruch szły siekiery, motyki, młoty. Potem szkołę, w której zostały już tylko kobiety z dziećmi, obłożono słomą i podpalono granatami. Zginęło w niej 150–200 osób, a łącznie we wsi 620. Większość ofiar czystek spoczywa w bezimiennych grobach zbiorowych i pojedynczych mogiłach.

Latem 2017 r. ukraińskie władze zakazały Polakom prowadzenia prac ekshumacyjnych w miejscach kaźni wołyńskiej. Antypolskie czystki przeprowadzone przez banderowską frakcję Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów oraz Ukraińską Powstańczą Armię na Wołyniu i w Galicji Wschodniej między rokiem 1943 a 1945 noszą miano rzezi wołyńskiej bynajmniej nie na wyrost.

Artykuł do ściągnięcia w polskiej wersji językowej. Kliknij TUTAJ

Artykuł do ściągnięcia w angielskiej wersji językowej. Kliknij TUTAJ

Złożenie kwiatów pod Pomnikiem Pamięci Ofiar Eksterminacji Ludności Polskiej na Wołyniu

Zbrodnia wołyńska. Echa tamtych dni

Kat PolakówSotnie Iwana Łytwynczuka ps. Dubowyj rozpoczęły rzeź wołyńską. Napadały na polskie domostwa i mordowały ich mieszkańców ze szczególną brutalnością.

Łytwynczuk urodził się w 1917 r. Studiował w prawosławnym seminarium duchownym. Przed wojną za swoją podziemną działalność w OUN siedział w więzieniu. W 1943 r. organizował oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii na północno-wschodnim Wołyniu. Dowodził okręgiem wojskowym UPA „Zahrawa”. To on odpowiada za zamordowanie 170 Polaków we wsi Lipniki. „Dubowyj” wziął też bezpośredni udział w pacyfikacji osiedla Janowa Dolina, podczas której życie straciło ok. 600 Polaków. Łytwynczuk wyróżniał się szczególną gorliwością w przeprowadzaniu mordów na Polakach, niejednokrotnie chwalił się swoimi zasługami w likwidowaniu Polaków. Zginął w 1952 r., wysadzając się w powietrze w bunkrze otoczonym przez NKWD w rejonie horochowskim.

Rzeźnik WołyniaDmytro Klaczkiwski ps. Kłym Sawur od marca osobiście kierował rzezią Polaków na Wołyniu i to on był jej głównym inicjatorem.

Klaczkiwski urodził się w 1911 r. w Zbarażu. Studiował prawo na Uniwersytecie Lwowskim, odbył służbę w polskim wojsku, potem pracował w zarządzie spółdzielni Narodna Torhiwla. W latach 30. wstąpił do Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Po agresji radzieckiej na Polskę został aresztowany przez NKWD wraz z innymi działaczami ukraińskiego podziemia. W styczniu 1941 r. w procesie 59 skazano go na karę śmierci, którą potem zamieniono na 10 lat łagru. Po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej udało mu się zbiec z więzienia. Najpierw był przewodniczącym OUN we Lwowie, a potem trafił na Wołyń. Tu w 1942 r. jako przewodniczący OUN-B (frakcja związana ze Stepanem Banderą) zaczął organizować Ukraińską Powstańczą Armię (UPA) i został dowódcą okręgu UPA-Północ. Od samego początku UPA walczyła nie tylko z Niemcami, ale też Polakami, przeprowadzając anty­polską czystkę. W czerwcu 1943 r. „Kłym Sawur” wydał rozkaz nakazujący zlikwidować polską ludność męską w wieku od 16 do 60 lat. Podległe mu oddziały wykonały go z najwyższą gorliwością, mordując także kobiety, dzieci i starców. Rzeźnik zginął w lutym 1945 r. w obławie zorganizowanej przez NKWD.

Pierwszy masowy mordDowódcą oddziału, który dokonał pierwszej masowej zbrodni na polskiej ludności Wołynia, był Hryhorij Perehiniak „Dowbeszka-Korobka”. Rzeź na mieszkańcach Parośli była wyjątkowo okrutna. Śmierć poniosło ponad 150 Polaków.

Perehiniak urodził się w 1910 r. w chłopskiej rodzinie. Jego pierwszą zbrodnią było zabicie w 1935 r. polskiego sołtysa ze swojej rodzinnej wsi Uhrynów. Za czyn ten został skazany na dożywocie. Wyrok odsiadywał wraz ze Stepanem Banderą, przywódcą krajowego kierownictwa OUN. Po wybuchu wojny został zwolniony z aresztu i przyłączył się do organizacji Bandery. W 1941 r. znalazł się w szeregach jednej z grup marszowych OUN, a następnie w Ukraińskiej Policji Pomocniczej, która współ­pracowała z Niemcami. Pod koniec 1942 r. porzucił służbę i dołączył do oddziałów UPA. 9 lutego 1943 r. wraz ze swoim oddziałem dokonał pierwszej masowej zbrodni na Polakach. Sam „Dowbeszka-Korobka” zginął dwa tygodnie po zagładzie Parośli.

Wołyńskie redutyPolacy po pierwszych masakrach zaczęli spontanicznie tworzyć punkty samoobrony. W szeregi „sił zbrojnych” wstępowała, za namową lokalnych dowódców, miejscowa ludność, często posiadająca już pewne przeszkolenie wojskowe zdobyte np. w przedwojennym Wojsku Polskim.

W niektórych ośrodkach ścisłe kierownictwo stanowili żołnierze Armii Krajowej. Wsie zamieniły się w małe twierdze, w których pojawiły się zasieki, bunkry, rowy strzeleckie i ukryte posterunki. Organizowano też czujki, które dniem i nocą obserwowały okolicę. Broń i amunicję zdobywano, kupując je od przyjaznych Polakom Węgrów i partyzantów sowieckich. Były przypadki pozyskiwania broni od Niemców. Nie wystarczało jej dla wszystkich członków samoobrony, wielu z nich miało jedynie pałki, widły, siekiery czy piki. W lipcu 1943 r. było 128 takich punktów. Wśród największych: Przebraże, gdzie schronienie znalazło ponad 10 tys. uchodźców, oraz Huta Stepańska z miejscem dla 3 tys. uchodźców.

Cudem uniknęli śmierciWśród Ukraińców mordujących Polaków byli też tacy, którzy ratowali swoich polskich sąsiadów. Choć groziła im za to śmierć, ostrzegali ich przed akcjami upowców, ukrywali w piwnicach, na strychach i stodołach. Dzięki ich odwadze wielu Polaków nie straciło życia.

Wśród uratowanych znalazł się ojciec kompozytora Krzesimira Dębskiego. Włodzimierz Sławosz Dębski dowodził 11 lipca 1943 r. obroną oblężonej przez banderowców plebanii w Kisielinie. Mimo obstrzału z broni maszynowej, obrzucenia granatami i podpaleniu plebanii obrona Polaków się udała. Dowódca został jednak ciężko ranny w nogę i nie mógł uciekać. Zajęli się nim Ukraińcy, bracia Parfeniukowie, którzy wywieźli go poza wieś, do swojej siostry Luby. Tam go przechowano i leczono.

Masakrę w Lipnikach przeżył półtoraroczny Mirosław Hermaszewski. Jego matka, uciekając z małym synkiem, została postrzelona w głowę przez jednego z banderowców. Upowiec zostawił zalaną krwią kobietę, myśląc, że nie żyje. Gdy odzyskała przytomność, uciekła do sąsiedniej wsi. Tam Ukrainki opatrzyły jej ranę i nakarmiły. Dopiero wtedy zorientowała się, że nie ma przy sobie dziecka. W szoku chciała wracać, ale jej nie puściły. Następnego dnia syna znalazł ojciec. Leżał w śniegu zawinięty w koc. Dziecko było blade i niedające znaku życia. Zdesperowany ojciec potrząsnął dzieckiem i wtedy malec otworzył oczy.

PLAKAT

i

Autor: GRAFIKA SE Jerzy Kaczmarczyk
SG super historia logotypy

i

Autor: SE
Nasi Partnerzy polecają