Przepięknie położone wśród gór jezioro Tustumena od lat przyciąga spragnionych wrażeń turystów. Największy na półwyspie Kenai, liczący 24 000 ha, zbiornik słodkiej wody położony jest 130 kilometrów na południowy wschód od Anchorage. Niestety słynie też z niebezpiecznych wiatrów i to być może one przyczyniły się do wypadku, który mógł zakończyć się śmiercią trzech osób.
Samolot Piper PA-12 Super Cruiser z 38-letnim pilotem i jego dwiema małymi córkami nie wrócił w niedzielę na lotnisko w Soldotna z wycieczki do jeziora Skilak na półwyspie Kenai. Zaniepokojony ojciec pilota John Morris zamieścił jeszcze tej samej nocy na Facebooku apel z prośbą o pomoc w poszukiwaniach zaginionej załogi. - „Moi przyjaciele są gotowi do poszukiwań, kiedy wzejdzie świt, ale to jest moja prośba o wszelką pomoc w odnalezieniu mojej rodziny” - napisał. Podzielił się też informacją, że ostatnia lokalizacja telefonu jego syna wskazywała na okolice jeziora Tustumena.
W poniedziałek rano w powietrze poderwało swoje maszyny około tuzin pilotów, ale też funkcjonariusze Alaska State Troopers i patrole lotnicze Amerykańskiej Straży Granicznej. Poszukiwanych zlokalizował jeden z cywilów, Terry Godes, który opowiadał potem, że spostrzegł na jeziorze coś, co uznał za szczątki samolotu. - Byłem trochę załamany, kiedy to zobaczyłem, ale gdy podleciałem bliżej i zszedłem ciut niżej, zobaczyłem, że na szczycie skrzydła są trzy osoby - powiedział dziennikarzom agencji Associated Press. - Oni byli żywi, machali do mnie i ruszali się - dodał Godes, który powiadomił Gwardię Narodową Alaski.
Żołnierze z Kompanii G, 2-211 Batalionu Lotnictwa Wsparcia Ogólnego, przeszkoleni w misjach ratunkowych, musieli działać rozważnie, bo samolot był w trzech czwartych zanurzony w wodzie i w każdej chwili mógł zatonąć. Szczęśliwie udało się podjąć ocalałych ze skrzydła maszyny na pokład śmigłowca ratowniczego. Po nocy spędzonej w temperaturze -20 C cała trójka była mocno wyziębiona, a ojciec na granicy hipotermii.
Sierżanci sztabowi Matthew Tucker i Steven Gildersleeve ogrzali ocalałych i monitorowali ich stan podczas lotu do Central Peninsula Hospital w Soldotna. - Jesteśmy bardzo wdzięczni, że udało nam się to pomyślnie przeprowadzić, ponieważ nigdy nie jest to pewne - powiedział Miller, przyznając, że odczuli pewną ulgę. - Jesteśmy bardzo wdzięczni, że mogliśmy być tego częścią, ale przede wszystkim jesteśmy wdzięczni, że ocaleni byli w stanie przetrwać noc i życzymy im szybkiego powrotu do zdrowia – dodał.
Na Alasce, która nie posiada zbyt dobrze rozbudowanej sieci dróg, używa się samolotów jako najpewniejszego środka komunikacji, ale i w transporcie lotniczym zdążają się wypadki. W zeszłym miesiącu przeciążony ponad miarę na starcie samolot z Unalakleet do Nome runął do lodowatych wód zatoki Norton Sound na zachodnim wybrzeżu stanu Alaska. Zginęło 10 osób.