Rozmowa z Markiem Proboszem

„Norwid” wrócił do Los Angeles. „Wielcy Polacy są dla mnie niebywałą inspiracją”

2024-10-13 14:47

Polski aktor Marek Probosz (65 l.) pod ponad 30 lat mieszka i tworzy w USA. Tu też zachwyca kolejnymi kreacjami, za które zbiera też kolejne nagrody. Niedawno widzowie z Los Angeles, CA, mogli ponownie obejrzeć jego „Powrót Norwida”, sztukę wyróżnioną nagrodą „Best New York Premiere 2022” na największym na świecie festiwalu jednego aktora United Solo w Nowym Jorku. Artysta opowiedział nam o tym, jak przyjęto tam jego spektakl, jak zmienia się „jego Norwid” i skąd potrzeba scenicznego wcielania się w wielkich Polaków.

- Znowu przedstawił Pan swój nagrodzony na Broadway’u spektakl „Powrót Norwida” w prestiżowym Odyssey Theatre w Los Angeles. Czy te spektakle o wielkich Polakach traktuje Pan jako misję opowiadania o Polsce światu?

- Tworzę sztukę z pełnym zaangażowaniem i pasją, w przypadku monodramów widać to najpełniej, bo aktor nie ma się gdzie, ani za kogo schować. Mój Norwid trwa bez przerwy 90 minut. To trans, w który wchodzę całym duchem i ciałem już na wiele miesięcy wcześniej, stając się jednocześnie wykonawcą, reżyserem i producentem. Jestem Polakiem z generacji emigrantów lat 90. i dziś, po tylu latach mogę bez wahania powiedzieć, że rozumiem losy polskich emigrantów na przestrzeni dziejów, ich niezwykły charakter i wielkie czyny, których tak często dokonywali dla świata, nie zapominając o swoich korzeniach. Ci wielcy Polacy są dla mnie niebywałą inspiracją. Norwid bez wątpienia był geniuszem! Wcześniej zagrałem nagrodzony na Broadway’u: Best Documentary Show 2018, monodram „Ochotnik do Auschwitz: Rotmistrz Witold Pilecki”. Wstrząsające dzieło! Byłem zaproszony na tournée po Ameryce, Kanadzie, Europie i Polsce, niestety wszystko zatrzymał COVID-19.

- Wywodzi się Pan z rodziny, w której historia mocno przeplatała się z życiem… Czy ma to wpływ na to jakie Pan gra postacie - Pilecki, Norwid?

- Zrozumienie swojej misji bardzo często związane jest z genetyką i historią rodziny, w której się wyrosło. Mój ojciec Stanisław stracił swojego tatę Jerzego Probosza w wieku 10 lat, kiedy niemiecki okupant przekroczył południową granicę Polski i w 1939 r aresztował i wywiózł do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Dachau mojego dziadka nagrodzonego w 1938 roku Wawrzynem Literackim przez Polską Akademię Literatury Polskiej w Warszawie. Zamordowano go w 1942 r. Tata często mi opowiadał o tych tragicznych historiach, dzielił się niewyobrażalnym bohaterstwem przodków. Czytał mi przedwojenną poezję, prozę i dramaty dziadka. Tęsknił za nim. Po wielu latach wystąpił do powojennych zarządców obozu w Dachau o przekazanie mu symbolicznej garści prochów, aby go pochować na cmentarzu w rodzinnych górach w Istebnej. Moim życiowym mottem stały się słowa dziadka, które w chaosie brutalnego aresztowania na oczach dziewiątki przerażonych dzieci zdążył napisać na skrawku papieru. Rzucił zwitek w śnieg i Niemcy nie dostrzegli. Słowa dziadka brzmią tak: „Życzę Ci z serca mocy; Abyś co dzień i w nocy; Wytrwał! Wytrwał!! Wytrwał!!! Choćbyś miał ziemskie ciało w proch spalić; Musisz ducha ocalić”.

- Czym to przedstawienie Norwida różniło się od poprzednich?

- Każde przedstawienie żywego teatru jest inne. Minął rok od mojego Norwida na scenie Teatru Lubuskiego w Zielonej Górze podczas Winobraniowych Spotkań Teatralnych, gdzie po spektaklu widzowie mieli łzy w oczach i mówili o szoku. Teraz nie było inaczej, jeśli chodzi o reakcje publiczności i długie stojące owacje. Jednak ja się przez ten rok zmieniłem, można powiedzieć mój Norwid dojrzał i jeszcze głębiej się wyrzeźbił.

- Można powiedzieć, że za każdym razem gra Pan Norwida inaczej?

- Absolutnie tak! Z wieczoru na wieczór, nie robiąc żadnych poprawek, a jednak inaczej. Niektórzy widzowie przychodzą po dwa razy na spektakl i to potwierdzają.

- Co jest najtrudniejsze, a co najłatwiejsze w tej roli?

- Ani mądrość, ani polszczyzna, ani wyobraźnia czy piękno poezji Norwida nie są łatwe. Rozszyfrowanie skomplikowanego losu i charakteru Norwida jest ogromnym wyzwaniem. Z drugiej strony, dla mnie emigranta, jest to jakby łatwiejsze, potrafię zrozumieć i utożsamić się z jego losem, przemienić się w Norwida, dotrzeć do jądra jego ciemności i światła. Jego poczucie prawdy, los i twórczość są bardzo bliskie memu sercu. Norwid ogromnieje we mnie z każdym rokiem.

- Jak do tego doszło, że Norwid ponownie zawitał do Los Angeles?

- Mnóstwo ludzi dopytywało się, kiedy powrócę z Norwidem na scenę, bo słyszeli o zachwycającej roli i spektaklu i „też chcieliby to przeżyć”. Zagrałem ponownie Norwida na życzenie publiczności, która nie zawiodła i przez dwa dni wypełniała widownię Odyssey Theatre. Na dodatek Broadway World wybrał ostatnio mój spektakl jako jeden z pięciu najciekawszych wydarzeń artystycznych na scenach teatralnych w Los Angeles. Więc dokonało się ponownie wielkie szczęście i uczta duchowa.

- O co najczęściej pytają Amerykanie po przedstawieniu i co mówią?

- Nie mogą uwierzyć, że coś takiego jest fizycznie możliwe. Człowiek i historia przez 90 minut solo, aktor który pamięciowo, fizycznie, artystycznie zmusza widza do zerwania z obojętnością i wyciska z niego łzy. Powtarzają, że to „polski Szekspir skrzyżowany z potrójnym Iron Manem”.

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Marta J. Rawicz