Wybory w USA

Mniej chętnych do wczesnego głosowania w Ameryce. Ale NYC z rekordem

2024-10-29 13:32

Za sześć dni Amerykanie wskażą nowego prezydenta. Już we wtorek 5 listopada, w wyborach powszechnych, zdecydują o tym, kto będzie trzymał stery państwa przez najbliższe cztery lata. Republikanie czy demokraci? Kamala czy Donald? W 47 stanach Amerykanie już od soboty 26 października oddają swoje głosy. Zainteresowanie wczesnym głosowaniem jest jednak w skali kraju mniejsze niż w 2020 r.

Jeszcze w 2000 roku tylko 24 stany w USA oferowały wyborcom możliwość wczesnego głosowania – udziału w wyborach w dogodniejszym dla wyborców czasie, zarówno poprzez osobiste stawienie się w lokalu wyborczym, jak też wysłanie głosu listownie. Liczba uprawnionych do głosowania w tych stanach odpowiadała wtedy 40 proc. wyborców.

W roku 2024 już 47 stanów, plus Waszyngton, DC, oferuje swoim wyborcom taką możliwość. Liczba ludzi uprawnionych do głosowania w tych stanach odpowiada na dzień dzisiejszy 97 proc. wszystkich uprawnionych na terenie USA.

Na tydzień przed dniem wyborów z możliwości oddania głosu wcześniej skorzystało, jak podaje „New York Times”, ponad 44 mln Amerykanów. To zaledwie 22 proc. głosów oddanych przed dniem wyborów cztery lata temu. Lokalnie, gdzieniegdzie bite są jednak rekordy. Przykładem metropolia nowojorska, gdzie pierwszego dnia wczesnego głosowania – 26 października – odnotowano w punktach wyborczych aż ponad 140 tys. wyborców. To o 50 tys. więcej niż w 2020 r.

Odwiedziliśmy lokal wyborczy z najpiękniejszym „widokiem za oknem”, żeby sprawdzić jak przebiega wczesne głosowanie. Lokal znajduje się w Galaxy Mall przy Boulevard East w mieście Guttenberg w stanie New Jersey. Galaxy to kompleks mieszkalny składający się z trzech, kilkunastopiętrowych wież i handlowego centrum, z którego korzystają mieszkańcy kompleksu i okolic. Kompleks wybudowany został na wysokim klifie, z którego roztacza się piękny widok na Manhattan, znajdujący się po drugiej stronie rzeki Hudson.

W lokalu wyborczym w lobby centrum handlowego nie widać wielkich tłumów. Stół, parę krzeseł, dwie kabiny do głosowania i kilka osób z komisji za stołem. Pusty lokal o tej porze, to nic dziwnego - jest wczesne poniedziałkowe popołudnie i ludzie jeszcze są w pracy. Żeby móc oddać swój głos należy być zarejestrowanym do udziału w głosowaniu i po ustaleniu personaliów przez członka komisji można pobrać kartę do głosowania i udać się do kabiny.

Zdjęć lokalu, członków komisji czy karty do głosowania, jak poinformował Jose Garcia, robić nie wolno. Rodzice Jose przyjechali do Nowego Jorku z San Juan w Puerto Rico, ale on sam urodził się w USA. Jest członkiem komisji wyborczej i na pytanie o zainteresowanie wyborców wcześniejszym głosowaniem, odpowiada, że od soboty w lokalu wydano ponad tysiąc kart do głosowania. Sam nie chce powiedzieć na kogo zagłosuje. - Słyszałeś co Trump powiedział o Portoryko? - uśmiecha się i pyta, ale zaraz jego twarz staje się poważna. - Że to pływający śmietnik. Boricuas są wściekli.

Boricuas - tak w świecie latynoskim mówi się na Portorykańczyków, a Josemu chodzi o to, co powiedział na niedzielnym wiecu wyborczym Donalda Trumpa w Madison Square Garden komik Tony Hinchcliffe: „Nie wiem czy wiecie, ale w tym momencie na środku oceanu mamy pływającą wyspę śmieci. Ta wyspa zdaje się nazywać Portoryko.”

Wypowiedź stand-upera wywołała natychmiastową reakcję znanych portorykańskich celebrytów. Oburzeni poczuli się Luis Fonsi, Jennifer Lopez, Marc Antony, Bud Bunny i inni.

Gafę Hinchcliffa natychmiast wykorzystał sztab Kamali Harris, która publicznie przypomniała, o tym, jak Donald Trump, rok po tragicznym dla Portoryko huraganie Maria, rzucał w tłum zgromadzonych w sali kościelnej w San Juan Portorykańczyków rolkami papierowych ręczników. Przez wielu zachowanie Trumpa odebrane zostało wtedy jako brak empatii dla ofiar huraganu. Żywioł z 2017 r. zabił tymczasem 3059 osób, z czego 2975 było Portorykańczykami. Straty finansowe spowodowane huraganem szacowane były na $91.5 mld.

Luis Fonsi, Ricky Martin i Bad Bunny natychmiast umieścili komentarz Kamali Harris na swoich mediach społecznościowych i wyrazili swoje poparcie dla Harris i Demokratów. Sztab Donalda Trumpa odciął się od wypowiedzi komika. - Ten żart nie odzwierciedla poglądów prezydenta Trumpa, ani jego sztabu wyborczego - oświadczyła Danielle Alvarez, doradczyni kampanijna Donalda Trumpa.

Niedzielny wiec wyborczy Donalda Trumpa pełen był zresztą ostrych wypowiedzi.

Przyjaciel Trumpa z dzieciństwa, David Rem nazwał Kamalę Harris „antychrystem” i „diabłem”, natomiast biznesmen Grant Cardone powiedział zgromadzonym, że Harris „i jej alfonsi zniszczą nasz kraj.” Trochę później, na tym samym wiecu Donald Trump, zaraz po tym jak został przedstawiony przez Melanię Trump zgromadzonym w Madison Square Garden, podkreślił wagę zbliżających się wyborów. - To wybór między tym, czy czekają nas kolejne lata rażącej niekompetencji i niepowodzeń, czy też rozpoczniemy najwspanialsze lata w historii naszego kraju – stwierdził.

Rozstrzygnięcie wyborów już wkrótce, ale na razie walka wyborcza się zaostrza i kandydaci oraz ich zwolennicy muszą naprawdę uważać na to, co robią i i mówią, bo sztaby wyborcze, tylko czekają na potknięcia i wpadki przeciwników.

Nasi Partnerzy polecają