Maria (44 l.) do 1991 r. mieszkała w Kijowie. Do USA trafiła 20 lat temu razem z byłym mężem, którego poznała na studiach w Austrii. Dziś nie podaje swojego nazwiska, aby nie narażać rodziny, która w schronach próbuje przetrwać bombardowania na oblężonej Ukrainie – w Kijowie i Odessie. Podobnie David (42 l.), od soboty jej prawowity mąż. Ślub wzięli w ogrodzie swojego domu w Oak Lawn, IL. W obecności jej córek i kilkunastu przyjaciół, którzy zamiast nowych tosterów, czy ekspresów do kawy przynieśli w prezencie ślubnym leki, bandaże i apteczki. Maria w poniedziałek zabrała je na front.
Dzielna Ukrainka zamierzała dotrzeć samolotem do Polski i stamtąd na granicę z Ukrainą. Tam poczeka na męża, który stanowczo stwierdził, że sama nie pojedzie na front. Musi jednak wcześniej załatwić sprawy wizowe. - Muszę jechać. Nie mogę tylko protestować, zbierać i machać flagami. Robimy to od ośmiu lat – powiedziała przed wyjazdem. - Zawsze jest zapotrzebowanie na ochotników. Jestem dość silna, nie boję się krwi, dobrze radzę sobie pod presją – dodała.
Biały Dom stanowczo odradzał podobne podróże Amerykanom. Mimo to wielu z nich, głównie weteranów, którzy służyli w Afganistanie, zdecydowało się na wyjazd do Ukrainy. W niedzielę minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kuleba powiedział, że liczba chętnych do wsparcia Ukrainy w ramach międzynarodowego oddziały ochotników zbliża się do 20 tys.