Do wtorku miasto odnotowało 447 zabójstw, co oznacza wzrost o 41 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem i największą liczbę od 2011 r. Liczba zastrzelonych osób wzrosła ponad dwukrotnie w stosunku do zeszłego roku, zbliżając się do najwyższego poziomu od 14 lat. Rok 2020 był zresztą trzecim z rzędu rokiem rosnącej liczby zabójstw. W 2017 r. Nowy Jork zanotował najniższy poziom - 292 zabójstw.
Gwałtowny wzrost przemocy rozpoczął się w chwili, gdy pandemia zaczęła zakłócać życie i zamykać firmy. Szczyt nastąpił w okresie letnim, kiedy miasto odnotowało średnio 57 zabójstw miesięcznie w lipcu, sierpniu i wrześniu. Dla porównania, na każdy z tych miesięcy w 2019 r. przypadały średnio 33 zabójstwa.
Ale NYC nie był w tym szaleństwie odosobniony. Miasta w całych Stanach Zjednoczonych odnotowały wzrost przemocy na ulicach. Nie bez wpływu były tu liczne protesty przeciwko przemocy policji po zabiciu George'a Floyda (47 l.) w Minneapolis. Swój wkład przyniosły też ograniczenia wynikające z pandemii.
- Koronawirus miał niszczycielski wpływ na społeczeństwo w społecznościach o niskich dochodach i po prostu przyczynia się do dezorganizacji społecznej - powiedział Samuel Walker (78 l.), ekspert ds. Policji i emerytowany profesor z University of Nebraska w Omaha.
W samym NYC jako jedną z przyczyn wzrostu przemocy funkcjonariusze policji wskazywali reformę systemu kaucji, która weszła w życie na początku roku. Dzięki niej wielu przestępców wracało na ulice. Brak jednak dowodów, że wszyscy ludzie zwolnieni z aresztów stali za nowymi przestępstwami.
- W jednym czasie zbiegły się pandemia, protesty i debata o ograniczaniu policji - nie wyobrażam sobie ciemniejszego okresu - powiedział we wtorek komisarz policji Dermot Shea (60 l.). - Zdecydowanie wychodzimy z tego mrocznego okresu – dodał jednak.
Mimo tak krwawego roku Nowy Jork pozostaje znacznie bezpieczniejszy niż na początku lat 90., kiedy dochodziło do ponad 2000 zabójstw rocznie.