Polscy weterani świętują stulecie

2021-05-30 13:48

Mija równo 100 lat od kongresu założycielskiego Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej w Ameryce. To najstarsza, działająca nieprzerwanie od 1921 roku samopomocowa organizacja byłych polskich żołnierzy. Podczas obchodów wyjątkowego jubileuszu, które odbędą się w niedzielę, członkowie SWAP będą celebrować pamięć o zmarłych zasłużonych i piękną historię działalności Stowarzyszenia.

SWAP powstało sto lat temu i zawsze skupiało elitę. W czwartek w szeregi Stowarzyszenia podczas uroczystości w Konsulacie Generalnym RP w NY przyjęto kolejnego wyjątkowego weterana – amerykańskiego żołnierza sierż. Correya Specka, który w czasie działań wojennych w Afganistanie w 2009 r. uratował życie polskiego żołnierza plut. Marcina Kulasa. Nowy członek SWAP odebrał też Ryngraf Honorowy od Komitetu Smoleńsko – Katyńskiego. Uroczystość była otwarciem obchodów pięknego jubileuszu SWAP, których główne wydarzenia odbędą się w niedzielę w Amerykańskiej Częstochowie w Doylestown, PA. Będzie to hołd dla działalności członków SWAP i jego historii. A ta jest wyjątkowa.

Zanim spotkali się w Cleveland

Gdy w 1917 r. na amerykańskiej ziemi rzucono hasło do tworzenia polskiego wojska, na odzew odpowiedziało 22 395 mężczyzn, większość ze wschodniego wybrzeża. Przeszli m.in. przez Camp Kosciuszko - polski obóz wojskowy w Niagara on the Lake, gdzie zapewniano im dwumiesięczne szkolenie. Do Francji, do armii gen. Józefa Hallera przetransportowano w 1918 roku 20 720 żołnierzy, którzy nie znali jeszcze smaku pola bitwy. Rok później w 383 transportach zostali przerzuceni do Polski. Trafili na front ukraiński.

Demobilizacja była dla Polonusów w polskich mundurach gorzką pigułką. Młode, ubogie i wciąż walczące z bolszewikami państwo nie potrafiło im zapewnić godziwych warunków. Powrót do USA był jeszcze gorszy. Przyjazd pierwszych 150 hallerczyków, którzy wrócili do Nowego Jorku kompletnie zaskoczył polskich dyplomatów i środowiska polonijne. Żołnierze nie mieli nawet za co wracać do domów. Dopiero później wynegocjowano tzw. kwoty demobilizacyjne: bilet do domu i $25 dla każdego żołnierza i $50 dla oficera. Dziś to odpowiednio $333 i $667.

W 1920 roku do USA wróciło łącznie 12 546 hallerczyków. Ale mniejsze grupy docierały na kontynent amerykański jeszcze przez kolejne 3 lata. Ich wygląd był opłakany. - „W Camp Dix w New Jersey, dowiedzieliśmy się z przykrością, że nie ma dla nas żadnej odzieży do przebrania się z tych strzępów i łachmanów. Nad niektórymi ulitowali się żołnierze amerykańscy i podarowali im stare swoje mundury” - pisał w 1926 roku na łamach „Weterana” kpr. Adam Wolanin.

Żołnierzy wspomogła Polonia i Wydział Narodowy - każdy mógł liczyć na cywilny garnitur i $5. Jeżeli nie chciał cywilnego ubrania - dostawał $15.

Zderzenie z rzeczywistością

Na polskich weteranów Wielkiej Wojny czekały tylko rodziny. Ich posady były już pozajmowane. Inwalidzi mieli trudność ze znalezieniem jakiegokolwiek zajęcia. Amerykańskich weteranów objął rządowy program dla zdemobilizowanych. Polacy nie mogli na niego liczyć - nie byli żołnierzami US Army. Nic dziwnego, że postanowili pomóc sobie sami.

Rok po powrocie, 28 maja 1921 roku 38 delegacji kombatantów z całych Stanów spotkało się w Domu Polskim w Clevelan w Ohio na Pierwszym Walnym Zjeździe Weteranów. To tu powołano Stowarzyszenie Armii Polskiej w Ameryce, a jego pierwszym prezesem został dr mjr Teofil Starzyński z Pittsburgha, PA, były naczelny szef służby medycznej Armii Polskiej we Francji i weteran wojny polsko-ukraińskiej.

SWAP był nie tylko organizacją koleżeńską. Zajął się tym, czym polskich weteranów nie objął rząd amerykański - pomocą swoim członkom w USA i Kanadzie. Na rzecz inwalidów wojennych, chorych, bezrobotnych i bezdomnych wojskowych uruchomiono kwesty pieniężne. Potem doszła do tego organizacja warsztatów pracy i schronisk. Organizację hojnym datkiem $10 tys. (dziś to ponad $150 tys.) wsparł pierwszy polski powojenny premier i światowej sławy pianista Ignacy Jan Paderewski. Dzięki tej wpłacie powstał działający do dziś Fundusz Inwalidzki nazwany jego imieniem.

Do 1939 roku SWAP rozrósł się. O ile w momencie powstania miał 66 placówek i 1746 członków, w przededniu II wojny placówek było już 141 - w USA, Kanadzie i Polsce, a członków 4450.

Pomni doświadczeń

O ile w czasie I wojny światowej na wezwanie do formowania armii polskiej w czasie II wojny światowej odpowiedziało ponad 20 tys. polonijnych ochotników, to próba werbowania Polonii na amerykańskiej ziemi przez rząd londyński skończyła się fiaskiem. Do polskiej armii zgłosiło się zaledwie 1175 ochotników z USA. Zbyt żywa była jeszcze pamięć, w jakiej sytuacji znaleźli się hallerczycy po powrocie z wojny.

Polonijny publicysta Artur Waldo na łamach „Nowego świata” twierdził, że sytuację zmieniłoby nadanie szefowi SWAP, wówczas już płk. Starzyńskiemu rangi generała. - Dawny polski duch rycerski na wychodźstwie obudziłby się - pisał. - Ameryka dała nam już 6 generałów, Polska ani jednego.

Ale to nie znaczy, że Polonusi nie szli do wojska. Między grudniem 1941 a końcem wojny, w Europie, Afryce i na Pacyfiku pod gwiaździstym sztandarem służyło około miliona Polaków. SWAP w tym czasie też działał, wspierając Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie m. in. fundując im ambulans rentgenowski. Wysyłał też paczki polskim jeńcom wojennym. Co ciekawe w latach II wojny zyskał też kolejne placówki w Meksyku i na Kubie.

Czas żelaznej kurtyny

Po 1945 roku ze zniszczonej wojną Europy zaczęli napływać nowi polscy weterani, w tym i ci, którzy wyzwoleni z obozów jenieckich czy robót przymusowych ostatnie miesiące spędzili w amerykańskich szeregach. Migracja nasiliła się po 1947 r., kiedy rozformowano ostatecznie PSZ, a rząd amerykański zapraszał młodych silnych ludzi do siebie.

To oni, weterani spod Monte Cassino i Bredy zaczęli stopniowo przejmować zdania od swoich starszych kolegów ze SWAP. I to oni zaczęli wspierać weteranów za żelazną kurtyną. Pomoc płynęła do dawnych amerykańskich ochotników Błękitnej Armii, którzy zostali w Polsce i trafili pod komunistyczne panowanie. SWAP organizował pomoc humanitarną dla ofiar klęsk żywiołowych w Polsce, zajmował się inwalidami wojennymi w Europie i polskimi cmentarzami wojennymi.

Z wybuchem Solidarności część pomocy skierował na wsparcie działań niepodległościowych, nie rezygnując jednak z pomocy humanitarnej. Pieniądze zdobywano organizując zbiórki i dochodowe imprezy.

Nowe wyzwania

Paradoksalnie upadek komunizmu był dzwonkiem alarmowym dla organizacji. Stopniała migracja do USA. Powstająca w Polsce armia zawodowa nie pobierała już rekrutów do służby zasadniczej, a to oni w II połowie XX wieku stanowili po przybyciu do Stanów nowy zaciąg SWAP.

Dziś organizacja, przez którą w ciągu 100 lat działalności przewinęło się ponad 19 tys. członków, liczy ich 400. Ale polscy weterani nadal wstępują w szeregi organizacji. To już nie tylko Polacy i Polonusi, ale też Amerykanie o polskich korzeniach, którzy z dumą wybierają elitarne stowarzyszenie.