Brookliński Greenpoint od lat zatraca swój polski charakter. Żyje tu coraz mniej Polaków i operuje coraz mniej polskich biznesów. Niedawno z mapy zniknęła polska restauracja - mieszcząca się przy 726 Manhattan Avenue Polka Dot, o czym pisaliśmy. Niejako dla równowagi, w sobotę wieczorem w lokalu dawnej restauracji Christina’s mieszczącej się przy 853 Manhattan Avenue nastąpiło oficjalne otwarcie nowej polskiej restauracji Retro. Jej właścicielem jest Sławek Letkowski, który od 2007 roku prowadzi restaurację Karczma przy 136 Greenpoint Ave i kupił lokal od Krystyny Dury.
Retro Polish Restaurant and Wine Bar – bo tak nazywa się nowy lokal - mieści się w pięknie odnowionych wnętrzach, gdzie dekoracje i umeblowanie nawiązują do czasów dawno minionych i starego Greenpointu. Na ścianach zawisły są kopie okładek „New Yorkera” i zdjęcia Greenpointu zrobione przez właściciela lokalu. Prawdziwą perłą jest zdjęcie prababci pana Sławka w sukni ślubnej, zrobione ponad sto lat temu w nieistniejącym już zakładzie fotograficznym na Greenpoincie, który mieścił się niedaleko restauracji. Bar zdobią relikty przeszłości - stare radio z kolumnami, gramofon, płyty winylowe, stary aparat fotograficzny Smiena i stare książki. Wszystko cieszy oko, tak jak fakt, że znany Polonii lokal nie traci swojego polskiego charakteru.
Jak jest sekret i przepis na sukces – pytamy pana Sławka.
- Nie ma żadnego sekretu. Myślę, że od COVIDU sytuacja jest bardzo ciężka i myślę, że wszyscy zauważają, że nie jest to już ten Nowy Jork, który był. Ciężko pracujemy, razem z Grzegorzem, menadżerem Karczmy. Codziennie walczymy, żeby wystarczyło na rachunki i wystarczyło na wypłaty i tak, po prostu, to wszystko jakoś na szczęście, wychodzi. Na pewno zmniejszyła się liczba Polonii. To też jest problemem dla polskich biznesów, że nie ma już tylu klientów, jak kiedyś. W ogóle Greenpoint się bardzo zmienił, to już nie jest ta sama dzielnica, co była. Wszystkie polskie biznesy mają utrudnione zadanie bardziej niż kiedykolwiek. Natomiast mamy szczęście, że duża część Polonii nam sprzyja, popierają nas i to nas trzyma przy życiu.
- Pan się obronił. Jest pan i działa w tym samym miejscu od prawie 20 lat i nawet poszerza pan działalność.
- Karczma działa od ponad 17 lat. Otworzyliśmy się w 2007 roku, a tutaj, to jest nowy projekt. Pani Krystyna chciała już przejść na emeryturę, a ja na początku trochę się wzbraniałem ze względu na to, że jest dosłownie kilka kroków od Karczmy, która jest za rogiem. Z drugiej strony zwyciężył sentyment do tego miejsca, dlatego, że ta restauracja jest jakby pamiątką po wielkiej emigracji polskiej, która osiedlała się na Greenpoincie, i tutaj w tym miejscu, kilka pokoleń emigrantów się stołowało. Mówimy o okresie 35 lat restauracji Christina’s i kto wie, ile lat przed przed panią Krystyną? Do tej pory przychodzą ludzie, przyjeżdżają z Europy i mówią: Oooo, jadłem tutaj śniadanie w 70. roku.
Polecany artykuł:
- Christina’s serwowała potrawy polskie przygotowane na amerykański gust. Karczma - prawdziwe polskie jedzenie, tradycyjne polskie potrawy.
- Tak, pomysł na Karczmę zrodził się, jakby ze względu na to, że wszyscy tęskniliśmy wtedy bardzo za Polską. Odległości, przelot samolotem ponad osiem godzin, taksówki, dojazdy na lotniska, uniemożliwiały częste kontakty z krajem i częste loty do Polski. Zatem w Karczmie, poza tradycyjnym jedzeniem, pojawiło się polskie piwo, polskie wódki i chcieliśmy mieć takie miejsce, gdzie Polonia mogłaby się spotykać, biesiadować i zaspokajać swoje tęsknoty za polskim smakiem i tradycją. Natomiast tutaj, w dawnej Christina’s, chcemy przypomnieć ten dawny Greenpoint, który był tak bardzo polski, a z drugiej strony, jedzeniem serwowanym tutaj, chcemy nawiązać do faktu, że z jednej strony my zmienialiśmy Nowy Jork, ale Nowy Jork zmienił też nas. Tutaj zdecydowanie chcemy gotować bardziej nowocześnie i mniej tradycyjnie.
Wydaje mi się, że przez najbliższe miesiące, menu będzie się ciągle zmieniało, bo to, które teraz mamy, jest przejściowe i będzie podlegało zmianom. Chcemy się bawić z jedzeniem i jesteśmy bardzo otwarci na nowe rzeczy. Byłem w tym roku w Polsce i widzę, że Polska zrobiła się bardzo otwarta na nowe smaki. Dam przykład: mój syn lubi bardzo pikantne jedzenie. Wychował się na polskich kotletach i pierogach, ale teraz uwielbia pikantne jedzenie. Mam nadzieję, że poeksperymentujemy trochę tutaj, ale oczywiście jest to polska restauracja i chcemy być polską restauracją, ale też chcemy pokazać tutaj, że chociaż często przyjechaliśmy tutaj przez przypadek, to coś się nam tutaj spodobało i zostaliśmy tutaj. Ameryka nas zmieniła w jakiś sposób i znajdzie to odzwierciedlenie w naszym menu.
- Dekoracje w Retro nawiązują do lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych. Stare radia, płyty, gramofon…
- Ja bardzo lubię stary Nowy Jork i chyba bardziej jeszcze niż nowy. Lubie starą muzykę, lubię jazz. Chcemy tutaj mieć troszeczkę coś w tym starym stylu i zapraszamy, przychodźcie, oceniajcie. Mamy w Retro śniadania, których w Karczmie nie serwujemy. Ja zawsze lubiłem chodzić na śniadania i wydawało mi się, że są one tak bardzo nowojorskie. Czasami fajnie jest wyjść rano z domu i pójść na śniadanie, zamiast samemu je robić. Napić się fajnej kawy i zjeść coś dobrego. Wydaje mi się, że jest to dobry pomysł i jest to duża różnica w porównaniu z Karczmą. Ciągle do Karczmy zapraszamy, ale tutaj chcemy stworzyć taką odskocznię dla klientów, którzy jak poczują, że tego dnia potrzebują coś innego, niż oferuje Karczma, to jesteśmy za rogiem.
Jest tutaj troszeczkę spokojniej, bardziej romantycznie i mamy nadzieję, że ściągniemy zakochanych. W Karczmie mamy atmosferę biesiadną, jedzenie, leje się piwo i inne alkohole… Tutaj jest spokojniej, mamy tylko wino i piwo. Szukamy barmanki i barmana i chcielibyśmy przedłużyć godziny funkcjonowania, żeby to miejsce, było takim Wine Bar, otwartym dłużej.
Co do jedzenia, to każdy lubi coś innego. Teraz zrobiło się troszkę cieplej i dużym powodzeniem cieszy się sałatka z buraków z kozim serem, pierogi z mięsem kaczki, kaczka pieczona, którą tutaj serwujemy. Pojawią się też nowe dania. Jeszcze nie mogę powiedzieć, co dokładnie, dlatego, że dopiero zaczynamy „zabawę”. Będą się pojawiały różne nowe smaki, w zależności od reakcji klientów. Część pewnie wejdzie do stałego menu, a część nie.

- Karczma swoim wystrojem nawiązuje do klimatu południa Polski i wzorów góralskich. Z tamtych okolic pan pochodzi i stąd ta inspiracja?
- Akurat ja pochodzę z Białegostoku, uwielbiam góry, ale uważam, że kuchnią nawiązujemy do tradycji polskiej wsi w ogóle, niekoniecznie górskiej. Nawiązujemy do prostoty życia i takiego prostego gotowania, bo zdawało mi się, że za tym tęskniliśmy. Każdy z nas, nawet ten, który nie wychował się na wsi, po prostu miał na wsi jakąś rodzinę. Lubił tam jeździć, odwiedzać babcię i dziadka, wujka lub ciotkę i o to chodziło w Karczmie, żeby w Nowym Jorku, który jest miastem nowoczesnym, odtworzyć nastrój wiejskiej sielanki i żebyśmy się tam czuli, jak na wsi. Na polskiej wsi.
- Czy gdyby na Paradzie Pułaskiego zaczęto serwować polskie jedzenie, bylibyście gotowi je tam dostarczać i sprzedawać?
- Jesteśmy otwarci. W ubiegłych latach nie było to możliwe z różnych względów. Między innymi z powodu braku ludzi do pracy, ale kto wie? Zobaczymy, zobaczymy, na pewno jesteśmy otwarci na takie wyzwania. Kiedyś nie zajmowaliśmy się specjalnie cateringiem, ale teraz robimy dużo tego typu rzeczy, także jesteśmy otwarci na wszystko i się polecamy.
- Jak to się stało, że znalazł się pan w USA?
- Przyjechałem w roku 1989 i jak wszyscy studenci z Polski, chcieliśmy tutaj przyjechać. Bo dlaczego nie? Polska była, jaka była i istniała wtedy tak ogromna różnica w przeliczeniu złotówki na dolara, że opłacało się przyjechać i popracować tutaj nawet na miesiąc, coś tam nazbierać i coś sobie kupić. Ja, podobnie jak wielu innych, albo się tutaj zagubiliśmy, albo po prostu, odnaleźliśmy się i świadomie lub mniej świadomie, pozostaliśmy tutaj.
- Przedłużone wakacje?
- Tak. Przyjechałem po trzecim roku, wziąłem urlop dziekański i tak do tej pory na tym urlopie zostałem. W Polsce studiowałem ekonomię. Troszkę w bok od gastronomii, ale myślę, że u mnie zadziałało, jak u wszystkich emigrantów - czysty przypadek. Wtedy na początku braliśmy wszystkie roboty. Wydaje mi się, że wtedy każdy student z Polski na wyjeździe, uważał, że jest w stanie robić wszystko. Pracowaliśmy na budowach, na składowiskach złomu, na dachach, malowaliśmy, robiliśmy, co się tylko dało. Ze mną było podobnie. „Zwiedziłem” przynajmniej dziesięć różnych firm. Na koniec, najdłużej gdzie się „załapałem”, była praca w trzech sklepach z alkoholem na Greenpoincie. Potem przeszedłem do sprzedaży hurtowej alkoholi i tam znowu pracowałem osiem lat z tymi alkoholami. Jak hurtownia się zamykała w roku 2007, to poszedłem do restauracji, wtedy nazywała się „Polska restauracja”, albo „Polska restaurant”, tak z polsko-angielska. Powiedziałem wtedy pani, która kupowała ode mnie wina dla tej restauracji, żeby już nie dzwoniła, bo się po prostu zamykamy i nowych zamówień nie będzie. Powiedziała mi wtedy: Tak panie Sławku, ja też będę sprzedawać, bo już chcę przejść na emeryturę, a syn tym się nie chce zająć. Tak się zaczęła przygoda z Karczmą. Naturalnie, trzeba było wcześniej porozmawiać z żoną, ze szwagrem i tak wspólnymi siłami otworzyliśmy Karczmę i tak walczymy do dzisiaj. Koleje losu emigranta. Czy gdybym został w Polsce, to prowadziłbym restauracje? Minimalna szansa. Wydaje mi się, że jako emigranci, byliśmy bardzo otwarci na wszystko, co los przyniesie.
- Bycie restauratorem na Greenpoincie, to nie jest teraz błaha rzecz. To renoma. Zmienił się przecież charakter dzielnicy. Jest co prawda mniej Polaków, ale stał się modny i zastąpili ich ludzie dobrze sytuowani, studenci, artyści i urzędnicy. Ceny usług poszły w górę i musi się zatem więcej zarabiać?
- Greenpoint był kiedyś takim poboczem, a w tej chwili tutaj jest tak, jak na Manhattanie. Te same ceny, jak na Manhattanie, te same koszta, duża liczba inspektorów. Tak, zmieniło się, bardzo się zmieniło, ale też jest większa konkurencja. Pojawiło się całe mnóstwo różnorakich restauracji. Co tydzień otwiera się nowa restauracja. Dużo się też restauracji zamyka, ze względu na to, że Nowy Jork stał się strasznie drogi. Podatki, ubezpieczenia, wzrosły koszty energii, ale w tym momencie na Greenpoincie jest olbrzymi wybór restauracji, kawiarni, barów i chyba nigdy wcześniej nie było takiego wyboru, jak w tej chwili. W Karczmie cały czas walczyliśmy o to, żeby mieć niskie ceny dla naszych klientów, ale coraz trudniej jest niskie ceny utrzymać. Jest coraz trudniej i w tej chwili nie większego znaczenia, czy robi się jedzenie proste, czy też bardziej wyszukane. Po prostu koszty są tak ogromne, że jest obojętne, co się sprzedaje. Zresztą widzimy to, chodząc po sklepach. Wszyscy podnoszą, podnoszą, bo niestety, jeżeli ubezpieczenie pójdzie do góry 30 procent, energia pójdzie w górę i tak dalej, to ktoś musi za to zapłacić. Już nie wspomnę o podatkach.
- Karczma się cieszy dużym wzięciem u Amerykanów. Zdaje się , że lubią bardzo polskie jedzenie?
- Jak pracowałem w amerykańskiej firmie, to z moim imieniem były zawsze problemy. Sławomir na wizytówce? No co to jest? Nikt tego nie mógł wymówić i zawsze rozmowa schodziła na to, skąd ja jestem. Mówiłem, że z Polski i już było wiadomo, że musimy pójść na lunch do polskiej restauracji. Od samego początku wiedzieliśmy w Karczmie, że Polacy mają dużo znajomych różnej narodowości i będą chcieli ich zaprosić i od samego początku staraliśmy się, żeby wszyscy się u nas dobrze czuli. Nie chcieliśmy być hermetycznie zamknięci, chcieliśmy być bardzo otwarci na inne nacje. Nasze kelnerki mówiły zawsze po polsku i angielsku, co w tamtym czasie na Greenpoincie nie było jeszcze wcale takie powszechne, jak dzisiaj. Akceptowaliśmy karty kredytowe, co też tutaj nie było takie powszechne. Mieliśmy lane piwo i to też nie było powszechne. Wprowadziliśmy grilla do kuchni. Chcieliśmy, żeby wszyscy się dobrze czuli. Mam nadzieję, że dużo ludzi wspomina nas dobrze i będziemy dalej się starać.
- Nawiązując do nowej nazwy restauracji Retro - zmiana starej nazwy nie była ryzykowna?
- Nie mieliśmy za bardzo wyboru. Chcemy robić coś innego. Nie jesteśmy kontynuacją tego, co robiła pani Krystyna, a zresztą, jak stara nazwa mówi, że restauracja jest pani Krystyny… natomiast ja bardziej chciałem nawiązać do tych Polaków, którzy zostali na tych przedłużonych wakacjach, tak jak, ja. Szukałem czegoś takiego, może nie do końca to wyszło, ale czegoś, co mogłoby nas przenieś myślami do tego, co tu się działo w latach osiemdziesiątych. Myślę, że to już nigdy nie wróci, ale chcemy nawiązać do tych czasów, kiedy Greenpoint był absolutnie Polski. Wydaje mi się, że było to zjawisko na skalę światową. Inne nacje też miały swoje dni i widać to na przykładzie Little Italy, to już nie jest Little Italy, tam nie ma Włochów. To część Chinatown, ale włoskie restauracje powodują, że trzyma nazwę i charakter i ludzie tam jeżdżą na włoskie jedzenie i odbyć swoistą podróż w czasie, do starego Nowego Jorku. Mam marzenie, żeby z kilkoma biznesami polskimi na Greenpoincie spróbować zatrzymać i nawet cofnąć czas i sprawić, że ten nasz Greenpoint utrzyma swoją polską tożsamość.
- Piękne marzenia panie Sławku. Oby się zrealizowały. Dziękuję za pański czas i rozmowę.
Rozmawiał Teodor Lisowski