- Przed nami Święto Dziękczynienia, które będziemy celebrować już w najbliższy czwartek 28 listopada. Jak Pani wspomina obchody tego święta?
- Pochodzę z pokolenia emigracyjnego, które przyjechało do USA w latach 60. Wtedy to była imigracja do USA, a nie turystyka, jak obecnie często bywa. W tamtych czasach sprowadzali nas do USA rodzina czy też sponsorzy, którzy byli Amerykanami, czy też Polakami długo mieszkającymi w Stanach. Zależało im na tym, byśmy my, imigranci, asymilowali się z amerykańską tradycją i kulturą. W tamtych czasach pomiędzy świętami Halloween a Bożym Narodzeniem było święto Thanksgiving. Dzieci w szkołach malowały czy rysowały z tej okazji indyki czy też pielgrzymów czy też Indian, prawie wszystkie sklepy miały kartki z życzeniami z okazji tego święta, ludzie sobie składali życzenia, w sklepach były jesienne dekoracje. Z biegiem lat to święto jest celebrowane coraz mniej. Mam wrażenie, że od kilku lat przeskakujemy z Halloween do Bożego Narodzenia, a zaraz po tym do walentynek. Tamci imigranci, mojego i starszego pokolenia, naprawdę bardzo często przyjeżdżali z jedną walizką do USA i naprawdę mieli być za co wdzięczni.
- A jak to święto było obchodzone u Pani w rodzinie?
- U nas zawsze komuś przypadało organizowanie jednego święta. Moja mama robiła wigilię, Boże Narodzenie robił mój stryj, Nowy Rok był u cioci Toli, a Thanksgiving przez pierwsze lata był organizowany u różnych członków rodziny, ale przez 35 lat spotykaliśmy się u naszego kuzyna Ronalda. To był dzień bardzo leniwy. Przyjeżdżaliśmy do niego około godziny drugiej, siedzieliśmy przy kominku, starsi grali w karty, młodsi w bilard. Seniorzy siedzieli przy jednym stole, młodsi przy innych stołach. Na stole w kuchni była wystawiana uczta kulinarna z amerykańskimi przysmakami: indykiem, ciastem dyniowym, żurawiną oraz warzywnymi dodatkami, moją ulubioną kukurydzą i słodkimi ziemniakami, które mogłabym jeść w każdej ilości. Na stole polskim akcentem była kapusta kiszona i polska kiełbasa. Od kilku lat obchodzimy to święto u mojego brata. Jego zięć kapitalnie gotuje, każdy z nas coś przynosi i tego jedzenia na stole jest stanowczo za dużo. Ja przyniosę polskie przekąski: kabanosy i ciasteczka delicje.
- Jest coś czego nie lubi Pani w tym święcie?
- Mnie strasznie razi, że ostatnimi laty w mediach i przez ludzi to święto jest nazywane świętem indyka. Jakiego indyka? Dla mnie nazywanie Święta Dziękczynienia świętem indyka jest uwłaczające, niemiłe i kompletnie nie na miejscu. My przecież w ten dzień nie świętujemy żadnego ptaka czy zwierzaka. Ludzie! Jecie chleb z ziemi amerykańskiej to poznajcie genezę tego święta, tym bardziej, że jest to dzień wolny od pracy.
- Właśnie, geneza. Chodzi o dziękczynienie. Jak ważna jest wdzięczność w życiu?
- Bardzo ważna. Uważam, że nawet jeśli pogoda za oknem jest do niczego, to powinniśmy od czasu do czasu, budząc się rano podziękować Bogu za ten kolejny dzień i za to, że żyjemy. Jestem wierząca i zawsze dziękuję Bogu za ten kolejny piękny dzień. Ja sama jestem przede wszystkim wdzięczna za mój wspaniały dom rodzinny, z którego się wywodzę. Jestem też bardzo wdzięczna za moich wspaniałych przyjaciół, na których nie zasługuję, bo są o wiele lepsi dla mnie niż ja dla nich.
- Dziękuję za rozmowę i życzę udanego Święta Dziękczynienia.
Rozmawiała Marta J. Rawicz