Rozmowa z Wojciechem Stępniem

Pojechał do Nowego Jorku zbierać na swoją operę. „Marzę o wystawieniu jej w Kalifornii”

Pisarze, poeci, autorzy piosenek czy sztuk teatralnych nierzadko mają dziś status celebrytów. Autorzy oper muszą się bardziej natrudzić, by ich nazwiska wyszły poza kręgi koneserów. Wojciech Stępień (48 l.), kompozytor, wykładowca Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach i stypendysta Fundacji Fulbrighta oraz The Huntington Library jest autorem opery „A single man (Samotny mężczyzna)”, na podstawie powieści Christophera Isherwooda. Polski twórca marzy o wystawieniu dzieła w USA i usilnie nad tym pracuje. Niedawno gościł w Nowym Jorku, gdzie organizował zbiórkę na ten cel.

- Na rynku muzycznym nie mamy zbyt wielu polskich autorów oper, jak to się stało, że napisałeś to dzieło?

- Paradoksalnie polskich kompozytorów oper jest bardzo wielu, wystarczy, że wspomnę Zygmunta Krauze czy Aleksandra Nowaka, a z przeszłości Krzysztofa Pendereckiego. Kilkoro moich studentów napisało opery, ale ze względów finansowych nie mieli możliwości ich pokazania. Opera to kompozycja kosztowna do wystawienia i nie funkcjonuje w Polsce na zasadzie wolnorynkowej, tak, jak na przykład w USA, gdzie teatry operowe to prywatne przedsiębiorstwa i gdzie istnieje też tradycja organizowania zbiórek pieniędzy na projekty operowe.

- Jak się zaczęła twoja przygoda z muzyką?

- Nie pochodzę z rodziny o tradycjach muzycznych. Mój dziadek grał amatorsko na akordeonie, a mój ojciec gra na gitarze i harmonijce ustnej, ale żaden z nich nie kształcił się muzycznie. Już jako nastolatek pisałem piosenki, a potem na studiach kompozycji w katowickiej Akademii Muzycznej pieśni z towarzyszeniem fortepianu. Po ukończeniu studiów w 2005 roku chciałem napisać operę, ale moje życie prywatne zupełnie pokrzyżowało mi plany i zamilkłem jako twórca na 13 lat. Dopiero w 2018 roku sięgnąłem po raz pierwszy do opery i tak powstała opera pod tytułem „Czarne lustro” do tekstu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk.

- Skąd się wziął pomysł na napisanie opery „A single man”?

- W wieku 17 lat po raz pierwszy przeczytałem książkę pod tytułem „A single man” Christophera Isherwooda. Poszukiwałem wtedy siebie i swojej tożsamości, to było w latach 90. Nie było jeszcze wtedy internetu i to właśnie w literaturze odnajdowałem odpowiedzi na dręczące mnie pytania: kim jestem, dlaczego jestem taki jaki jestem i co mam z tym zrobić dalej. Nigdy nie myślałem, że napiszę operę na podstawie tej powieści, życie jednak chciało inaczej. Jesienią 2022 roku pojechałem na roczne stypendium Fundacji Fulbrighta do Kalifornii i zamieszkałem w Santa Monica, miejscowości, w której rozgrywa się akcja tej powieści, w której przez wiele lat mieszkał jej autor, brytyjsko-amerykański pisarz Christopher Isherwood. Na podstawie jego opowiadań powstał słynny musical „Cabaret”.

W Santa Monica czułem się bardzo samotny i poszukiwałem ukojenia po trudnym związku. Przypomniała mi się powieść pod tytułem „A single man”. Przeczytałem ją ponownie i pomyślałem czy można by ją przekształcić w operę. Napisałem do fundacji Isherwooda i pomysł bardzo im się spodobał, szybko otrzymałem prawa do adaptacji powieści. Podczas zajęć na University of California w Los Angeles poznałem uzdolnioną librecistkę Amandę Hollander z Nowego Jorku i Petera Kazarasa, profesora śpiewu, śpiewaka w Metropolitan Opera i napisałem muzykę do jednej sceny. Tak się wszystko zaczęło. Libretto opery jest napisane w języku angielskim. Pisząc je Amanda wykorzystała fragmenty powieści Isherwooda, ale sporo też dodała od siebie, np. piosenkę, która pojawia się w radio, kiedy główny bohater jedzie do pracy. Mimo, że pisałem już do poezji angielskiej tekst opery był wyjątkowo trudny do umuzycznienia.

- Na jakim etapie jest twoje dzieło?

- Opera jest skomponowana. Właśnie wróciłem do Polski z Nowego Jorku, gdzie na Manhattanie i Brooklynie wykonywałem jej fragmenty wraz z amerykańskimi śpiewakami i organizowałem zbiórkę pieniędzy na jej wykonanie. Póki co, udało się zebrać dopiero połowę kwoty, ale zbiórka wciąż trwa.

- Połowa to całkiem dobry wynik. Jakie są szanse na premierę opery w Stanach?

- Moim marzeniem jest wystawienie opery w Kalifornii, w jednym z tamtejszych teatrów operowych, ponieważ akcja opery rozgrywa się w tym właśnie miejscu. Jest to opera kameralna, więc nie potrzeba dużego teatru operowego. Możliwe, że uda się ją pokazać w Long Beach, a jeśli nie w Kalifornii to w okolicach Nowego Jorku.

- A sam śpiewasz czasem?

- Śpiewałem kilka lat w chórze podczas nauki w chorzowskiej szkole muzycznej, a potem na studiach w Katowicach. Jako student przez parę lat miałem okazję śpiewać w scholi gregoriańskiej, ale po jakimś czasie zrezygnowałem. Miałem też epizod klasztorny w Tyńcu, prowadząc śpiew dla grupy świeckich oblatów, ale było to sporo lat temu, od tamtego czasu nie śpiewam.

- Jaka jest twoja ulubiona opera?

- Mam trzy: „Peleas i Melizanda” Claude’a Debussy’ego, „Wozzeck” Albana Berga i „Zamek Sinobrodego” Beli Bartoka.

- Twoje marzenia są też zapewne związane z muzyką? O czym marzysz?

- By pisać takie opery, jak Pedro Almodovar tworzy filmy. Aby moi słuchacze mogli się wzruszyć, przeżyć emocje bohaterów i czuć, że muzyka uczyniła ich lepszymi niż byli, pomogła im lepiej zrozumieć i zaakceptować rzeczywistość, w której żyją i zbliżyła do innych ludzi. Zwłaszcza tych, których nie akceptują. A z planów chciałbym uzbierać pieniądze na wystawienie mojej opery i napisać kolejną, tym razem po śląsku i polsku jednocześnie na temat związany z historią Górnego Śląska, gdzie żyję i pracuję.

- Plany masz zatem także operowe. Ale czy można się z utrzymać z pisania oper?

- W Europie zdecydowanie nie. Pisanie muzyki, jeśli nie są to piosenki, muzyka do filmu czy teatru, raczej nie przynosi większych zysków. W Ameryce są przypadki osób, które żyją z pisania oper czy musicali, ale tam pisze się opery łatwiejsze dla publiczności, styl muzyczny nie jest tak elitarny, jak w Europie. Tam wszystko w jakimś stopniu musi się zwrócić, jeśli nie zarobić. Stąd też na premiery nowych oper w Ameryce przychodzą tłumy, bo ludzie chcą posłuchać czegoś nowego, podczas gdy w Europie sale na premierach oper współczesnych często trudno wypełnić. Nigdy nie chciałem pisać dla publiczności elitarnej, uważam, że opera powinna być uniwersalna, tak jak w XVII i XVIII wieku nie była tylko rozrywką dla elit. Powinna powrócić do melodyjności, tak aby po wyjściu ze spektaklu można było zanucić chociaż jedną melodię.