Skradziona miłość pani Evy

Polka z New Jersey oskarża PETA o kradzież psa. „Odebrali mi Rosie i złamali serce”

2025-09-24 18:33

To była scena jak z koszmarnego snu. Eva Grabo, mieszkanka Union City w stanie New Jersey wspomina przez łzy, jak jej suczka Rosie zostaje związana grubym sznurem i wyprowadzona z jej podwórka przez dwie kobiety - jedną w koszulce PETA. Bez uprzedzenia, bez zgody, bez litości. - Nie zdążyłam zareagować. Birdie, moja druga suczka, biegła wzdłuż ogrodzenia, skomląc, a ja stałam jak sparaliżowana - wspomina nasza rodaczka. Kobieta twierdzi, że znana organizacja zwyczajnie ukradła jej psa i od lipca walczy o jego odzyskanie.

  • Polka z New Jersey oskarża PETA o kradzież psa.
  • Pani Eva adoptowała suczkę Rosie i twierdzi, że pracownice PETA zabrały jej psa z posesji.
  • Sprawa trafiła do sądu, a kobieta walczy o odzyskanie Rosie, jednocześnie pytając o motywy działań PETA.
  • Czy PETA rzeczywiście ukradła psa, czy może działała zgodnie z zasadami adopcji? Poznaj szczegóły tej kontrowersyjnej historii.

Eva, jak sama o sobie mówi oddana miłośniczka zwierząt, wolontariuszka z doświadczeniem i członkini kilku organizacji prozwierzęcych, przez lata wspierała PETA - organizację, która za zadanie ma ochronę i pomoc zwierzętom. Mieszkająca w New Jersey Polka wierzyła, że PETA działa dla dobra istot, które same nie potrafią się obronić. Ale, jak twierdzi, to, co ją spotkało, złamało jej serce i zburzyło zaufanie do tej organizacji.

W maju Eva natrafiła na ogłoszenie PETA o adopcji psa - Rosie. Suczka wyglądała niemal identycznie jak, jej labradorka Birdie, więc decyzja była szybka. Wypełniła formularze, uiściła opłatę adopcyjną w wysokości 100 dol. i odebrała Rosie w Norfolk w Wirginii. - Od razu poczułam, że Rosie będzie częścią naszej rodziny - wspomina Eva. - Była wychudzona, potrzebowała specjalnej karmy i treningu, ale miała w sobie coś wyjątkowego. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia z wzajemnością – dodała.

Zobacz teżPolka z Chicago sprzedała wszystko i ruszyła do Afryki, by pomagać. „Po raz pierwszy jestem z siebie dumna”

Jak nam opowiada, w domu suczka miała idealne warunki - przestrzeń z dostępem do ogrodu, specjalne drzwiczki dla psów, opiekę weterynaryjną i przede wszystkim miłość i ciepło. Przez wiele dni Eva nosiła Rosie na rękach, ucząc ją korzystania z wyjścia na zewnątrz. - Traktowałam ją jak dziecko. Była moją małą córeczką - podkreśla nasza rodaczka.

Zgodnie z zasadami PETA, Eva utrzymywała kontakt z pracownicą organizacji, informując o postępach Rosie. Nie ukrywała, że suczka ma problem z załatwianiem swoich potrzeb w domu, ale relacjonowała, jak nad tym pracują. W pewnym momencie, jak twierdzi, zamiast wsparcia miała zacząć otrzymywać „niepokojące i dziwne sugestie”.

- W każdej wiadomości czytałam, że powinnam oddać Rosie, bo syn jednej z pracownic bardzo za nią tęskni. To było absurdalne. Dla mnie pies nie jest zabawką. Gdy dzieliłam się z PETA trudnościami, oczekiwałam porady. Zamiast tego otrzymywałam wiadomości typu: Z radością przyjmiemy Rosie z powrotem

– żali się kobieta. - W końcu, 18 lipca, napisałam im jasno, że nie oddam psa. Rosie robiła postępy, była zdrowa, szczęśliwa i kochana – dodaje nasza rodaczka.

Sielanka skończyła się 21 lipca, kiedy do drzwi domu Evy zapukały dwie kobiety. Jedna z nich miała na sobie koszulkę PETA. Z uśmiechami oznajmiły, że chcą zobaczyć Rosie. Polka, kompletnie nieświadoma ich zamiarów, zaprosiła je na podwórko.

- To był istny horror! Jedna z nich zaczęła mnie zagadywać, a druga, bez mojej zgody, bezczelnie uwiązała Rosie grubym sznurem i obie uciekły z posesji. Natychmiast udałam się na komisariat, by zgłosić kradzież

– opowiada wstrząśnięta pani Eva. Jak mówi, na tym nie poprzestała, bo 20 sierpnia złożyła pozew do Sądu Najwyższego w New Jersey. Próbowała też pertraktować z PETA, ale bezskutecznie.

Zarzucono mi stek kłamstw. Według PETY, w ich wyobraźni ja „złamałam” czy „naruszyłam” zasadę „żadne zwierzę nie może być trzymane nieprzerwanie ani pozostawione bez nadzoru na podwórku”. Nigdy pies nie był długo na podwórku. W drzwiach do backyard miałam dziurę dla psów – mówi. Organizacja miała też zarzucić jej, że pies przebywał na zewnątrz bez identyfikatora, choć jak mówi pani Eva, Rosie miała obrożę ze swoim imieniem i medalikiem z jej numerem telefonu. - Skąd te panie wiedziały, co pies nosił, kiedy ich tu nie było? – zastanawia się nasza rozmówczyni.

To nie jedyna rzecz, która dziwi Polkę. - Skoro, jak stwierdziły panie z PETY na policji, męczyłam psa, to dlaczego nie zabrały również mojego drugiego psa? Przecież oba pieski były w identycznej sytuacji, traktowane tak samo, więc ten drugi pies mógł pozostawać dalej męczony? A może tylko jeden z moich piesków potrzebny był jako zabawka dla dziecka ich pracownicy, a te drugi już nie? – pyta pani Eva.

Sprawa trafiła do sądu, gdzie nasza rodaczka ma nadzieję na sprawiedliwość. Ale Rosie jest daleko. Zabawki zamówione dla niej przez właścicielkę wciąż przychodzą do jej domu pocztą. Weterynarze pytają o jej stan, a nasza rodaczka zastanawia się czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy Rosie.

Wysłaliśmy do PETA prośbę o komentarz w tej sprawie, podpierając się złożonymi w sądzie i na policji dokumentami. Do tej pory nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Super Express Google News