- Czuje się pani ambasadorką polskiej kultury poza granicami kraju?
- Twierdzę, że poprzez sztukę, a w moim przypadku śpiew, można bardzo dużo wnieść do integracji różnych narodów. Czuję się ambasadorką polskiej kultury, za co w 2018 roku mój mąż i ja zostaliśmy uhonorowani nagrodą „Polonicusa” za działalność na rzecz integracji poza granicami kraju.
- Występowała pani już w USA, ale i w Australii. Jak wyglądały te trasy koncertowe? Jak reagowała tamtejsza Polonia?
- W Australii występowaliśmy w Sydney, co było dla mnie niezwykle wzruszające. Większość publiczności to Polacy, którzy wiele lat temu opuścili ojczyznę i ze wzruszeniem słuchali polskich piosenek. W USA wystąpiliśmy w Waszyngtonie, DC, w Kosciuszko Foundation, w San Diego w Kalifornii w „Salonie Poetyckim”, a także w Las Vegas, gdzie również zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci.
- Co dla pani oznaczało zdobycie II miejsca w „The Voice of Polonia”? Czy ten konkurs otworzył nowe drzwi?
- Moja przygoda z programem „The Voice of Polonia” w Brukseli i zdobycie II miejsca była dla mnie ogromnym wyróżnieniem i potwierdzeniem, że to, co robię, robię dobrze. Reakcje publiczności tylko to potwierdziły. Wszyscy nagrodzeni uczestnicy, czyli od I do IV miejsca, w nagrodę wzięli udział w tournée po Europie, co było niezapomnianą przygodą. Muszę także dodać, że w kolejnych edycjach programu zasiadałam w jury.
- Jakie były pani pierwsze muzyczne doświadczenia?
- Muzykę czułam w sobie już od najmłodszych lat i zawsze wiedziałam, że śpiewanie daje mi nieziemskie doznania. Moje pierwsze występy miały miejsce na akademiach szkolnych, w harcerstwie i w kościele. Brałam udział w różnych festiwalach i konkursach.
- Co dały pani lekcje u Elżbiety Zapendowskiej? Czy był to moment przełomowy?
- Pierwsze profesjonalne spotkanie z nauką śpiewu odbyłam u pani Eli Zapedowskiej w WDK w Opolu, gdzie przez intensywne lekcje dykcji oraz pracy nad techniką wokalną poznawałam tajniki śpiewu. Pani Ela była bardzo wymagająca i dużo jej zawdzięczam.
- Po niemal 20-letniej przerwie wróciła pani do śpiewania. Czy powrót do muzyki po tak długim czasie był trudny emocjonalnie lub technicznie?
- Miałam szczęście, że zostałam obdarowana talentem, za co jestem bardzo wdzięczna. Nigdy nie miałam problemów technicznych – po prostu wiem, jak używać swojego głosu.
- Zamieszkała pani w Niemczech. Jakie znaczenie miało dla pani dołączenie do chóru przy polskiej misji katolickiej w Wuppertalu?
- Wstępując do chóru, nie przypuszczałam, że tam poznam swojego przyszłego męża, który tak diametralnie odmieni moje życie. To była zupełnie nowa perspektywa. Kolejna rzecz, śpiew w chórze bardzo dobrze wpływa na kształtowanie słuchu i koncentrację na własnym głosie. Wielu wybitnych artystów zaczynało swoją karierę w chórze.
- Jak narodziło się Trio TRB i co wyróżniało wasze wspólne brzmienie?
- Trio TRB powstało spontanicznie, gdy odkryliśmy, że łączy nas wspólna pasja muzyczna. Występowaliśmy razem w różnych projektach, a teraz nadszedł czas, by wyruszyć w Polskę. Dr Tomasz Glanc, wybitny organista i kompozytor, łączył klasykę z jazzem, co miało swoje odzwierciedlenie w naszych koncertach. Połączenie organów z wokalem przeplatane partiami solowymi klarnetu i saksofonu, przechodząc z baroku do jazzu jest rzadko spotkaną formą muzyczną, szczególnie wykonywaną w kościołach i nie tylko. To właśnie wyjątkowość Tria TRB, czyli Tomek, Roża, Benek.
- Występowała pani z takimi osobowościami jak Krzysztof Kolberger. Jakie wspomnienie z tych spotkań najbardziej zapadło pani w pamięć?
- Występowałam z nim jako solistka, zarówno z orkiestrą, jak i z chórem. Miałam zaszczyt występować m.in. Piotrem Fronczewskim, Cezarym Żakiem i Teresą Lipowską, z którą do dziś utrzymuję serdeczny kontakt. Występ z Krzysztofem Kolbergerem na zawsze pozostanie w mojej pamięci – mimo trudnej sytuacji zdrowotnej, jego energia i miłość do sztuki były tak silne, że każde jego słowo przeszywało nas ciepłem.
- Pani repertuar jest pełen piosenek o miłości, dobroci, szczęściu. Czy to wartości, które chce Pani przekazywać publiczności?
- Wybór repertuaru jest dla mnie kluczowy – musi ze mną współgrać, muszę go czuć. Tekst musi do mnie przemawiać, abym mogła przenieść moje emocje na publiczność. By to osiągnąć, niezwykle ważna jest dykcja, tak aby każde słowo było zrozumiane. Pani Ela Zapedowska szczególnie kładła nacisk na dykcję, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Staram się śpiewać całym ciałem i w każde wykonanie wkładam mnóstwo emocji. Dużą rolę podczas występów odgrywa także publiczność – jej energia, a czasem jej brak, mają ogromny wpływ na atmosferę. Na scenie lubię flirtować z publicznością.
- Jakie emocje towarzyszą pani podczas występów dla seniorów? Czy takie spotkania mają dla pani szczególne znaczenie?
- Występując dla seniorów, chcę pokazać, że życie zaczyna się po 60-tce, że bariery istnieją tylko w naszej głowie. Jeżeli czegoś bardzo pragniemy, wszystko jest możliwe. Najważniejsze jest to, by przestać przejmować się opinią innych. W 2024 roku, przy wsparciu mojego męża, zgłosiłam się do programu TVP2 „The Voice Senior”, gdzie dotarłam do finału w drużynie pani Haliny Frąckowiak. Do programu zgłosiło się ponad 3000 uczestników, więc tym bardziej jestem dumna z osiągnięcia i spełnienia marzenia o wystąpieniu na wielkiej scenie, co przebiło wszystkie inne moje występy.
- Czy muzyka może leczyć duszę?
- Odpowiedź na to pytanie może zawierać zdarzenie z naszego występu w USA. Po koncercie podeszła do mnie zapłakana, elegancka starsza pani, która powiedziała, że nie rozumiała ani słowa, ponieważ nie znała polskiego, ale nigdy wcześniej nic nie dotknęło jej duszy tak jak mój głos.
- Które wartości są dla pani najważniejsze: w życiu i w muzyce?
- Życie i muzyka żyją w symbiozie. „Muzyka to jedyny język na świecie, którego nie trzeba tłumaczyć”. Gdy jesteśmy szczęśliwi, słuchamy muzyki. Gdy smucimy się, słuchamy muzyki. Gdy jesteśmy wściekli, słuchamy muzyki. Tak naprawdę, muzyka zawsze gości w naszym życiu.
- Co chciałaby pani powiedzieć młodym Polakom mieszkającym poza krajem, którzy marzą o scenie?
- Młodsze pokolenie Polaków, szczególnie ci, którzy żyją za granicą, potrzebuje prawdziwych wzorców do naśladowania. Mądrzy młodzi ludzie chętnie korzystają z wiedzy i doświadczenia starszego pokolenia. Scena muzyczna bywa jak „ring bokserski”: w każdej chwili możesz otrzymać niespodziewany cios, a jeśli nie jesteś na niego przygotowany, możesz doświadczyć nokautu. Nie wystarczy mieć tylko wyćwiczony głos, trzeba także mieć silną psychikę i wspierające zaplecze, które pozwala podnieść się po niepowodzeniu i nabrać sił do nowych wyzwań.
- Czy są osoby, które szczególnie wspierały panią w powrocie na scenę?
- Bardzo dużo zawdzięczam mojemu mężowi Benedyktowi. To on zasiał wiarę we mnie, że potrafię więcej, niż mi się wydaje. Dzięki wspólnej miłości do muzyki powstał nasz duet „BenRose”.
- Zdarzają się momenty, kiedy czuje się pani samotna jako artystka?
- Mam to szczęście, że Benedykt jest nie tylko moim mężem, ale także moim przyjacielem, na którego zawsze mogę liczyć. Obok niego nigdy nie czuję się samotna.
- Na koniec zapytam, czy możemy spodziewać się nowego projektu muzycznego lub płyty?
- Trzy lata temu wydaliśmy płytę „Ja jestem”, na której znalazło się sześć coverów i siedem utworów autorskich. Na YouTube można posłuchać tytułowej piosenki „Ja jestem”. Obecnie zbieramy materiał na nową płytę. W 2027 roku planujemy powrót do Polski i powoli przygotowujemy grunt do dalszej działalności muzycznej, w nowym składzie, by rozwijać skrzydła i lecieć ku szczęściu. Jesteśmy otwarci na to, co nieznane, bo jak mówi powiedzenie: „Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”.
Rozmawiała Marta J. Rawicz
