Rozmowa ze Skaivi

Ma 22 lata i walczy o nominację do Grammy. „Dużo inspiracji czerpię od Justyny Steczkowskiej”

2025-11-07 12:37

22-letnia Skaivi, polska wokalistka, producentka i autorka piosenek z Chicago jest już dobrze znana na muzycznej scenie niezależnej. Wkrótce poznać może ją cały świat. Utwór artystki „Go Forth, Raven” został zaakceptowany do głosowania przed nominacjami do nagród Grammy 2026. 7 listopada okaże się czy otrzyma nominację. Skaivi opowiedziała nam o sobie, dorastaniu wśród Polonii z Wietrznego Miasta i o tym, co znaczy dla niej ten sukces.

- Jak zareagowałaś na wiadomość, że twoja piosenka „Go Forth, Raven” została zaakceptowana do głosowań przed Grammy?

- Byłam bardzo szczęśliwa, ponieważ jest to jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy, która może przytrafić się muzykowi, zwłaszcza niezależnemu! Chociaż nie jest to jeszcze ostateczna nominacja, to samo zakwalifikowanie się do etapu głosowania Grammy’s jest czymś wspaniałym i czymś, o czym marzy wielu artystów. Myślę więc, że jestem szczęściarą. Kilku członków Grammy wyraziło zainteresowanie moim utworem „Go Forth, Raven”, więc jestem bardzo ciekawa, ile głosów zdobył w pierwszej rundzie. Tak czy inaczej, jestem ogromnie wdzięczna każdej osobie, która oddała głos!

- Jak narodziła się Twoja artystyczna tożsamość jako Skaivi? Co oznacza dla Ciebie ten pseudonim?

- Od młodego wieku, od około 14. roku życia próbowałam odnaleźć swoją tożsamość jako artysta i znalezienie odpowiedniego pseudonimu było długą drogą. Nosiłam wiele „masek”, zanim odkryłam coś, co naprawdę do mnie pasowało. Mówiąc krótko, mój pseudonim powstał z połączenia dwóch aspektów mojego życia. Pierwsza część imienia (Skai) pochodzi od zabawnego momentu z przeszłości, kiedy jako dziecko naprawdę uwielbiałam imię Skai/Sky. Przez chwilę nawet chciałam tak się nazywać! Ale ostatecznie polubiłam też swoje prawdziwe imię. Druga połowa mojego pseudonimu (Vi) to pierwsze dwie litery mojego prawdziwego drugiego imienia –Virginia.

Pamiętam, że w dniu, w którym oficjalnie wybrałam swój pseudonim, miałam otwarty notatnik na laptopie i próbowałam poskładać różne nazwy razem, jak puzzle. Próbowałam je połączyć ale nic do mnie nie przemawiało. Aż w końcu spojrzałam na te dwa fragmenty–Skai i Vi –i coś w mojej głowie po prostu zaiskrzyło. Kiedy je połączyłam, od razu wiedziałam, że to jestem ja, artystka, którą tak bardzo chciałam być. Naprawdę się z tym imieniem utożsamiam, bo z jednej strony nawiązuje do czegoś z mojego dzieciństwa, a z drugiej zawiera dużą cząstkę mojego prawdziwego imienia. Dzięki temu, niezależnie od tego, jaką przyjmuję tożsamość artystyczną, moje prawdziwe ja zawsze jest w tym obecne. To dla mnie bardzo ważne, nadaje wszystkiemu ogromnej osobistej wartości. Nie potrafiłam tak naprawdę poczuć bliskości z żadnym innym imieniem, które nie miało żadnego związku z moim osobistym życiem.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Skaivi idzie po sukces. Polska artystka z Chicago na drodze do Grammy’s

- Czy dorastanie w Chicago, w otoczeniu Polonii, miało wpływ na Twoją twórczość?

- Powiedziałabym, że w pewnym stopniu wpłynęło to na moją twórczość, chociaż raczej w bardzo subtelny sposób. Pierwsza oczywista rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, to fakt, że prawie każdy rodzic zapisuje swoje dziecko na lekcje gry na pianinie. Niestety ja nie miałam takiej szansy, jako małe dziecko, ale jako nastolatka zaczęłam sama trochę odkrywać pianino. Widziałam jak ważny był ten instrument dla ludzi wokół mnie i to bardzo zapadło mi w pamięć i wpłynęło na to, że sama się nim mocno zainteresowałam.

Dziś nie jestem żadną mistrzynią fortepianu, ale mam podstawową wiedzę z teorii muzyki, której nauczyłam się samodzielnie i to bardzo pomaga mi w pisaniu własnych piosenek. Wciąż mam nadzieję, że kiedyś nauczę się grać w pełni, bo uważam, że to naprawdę piękny instrument.

Poza tym dorastałam, obserwując wielu utalentowanych muzyków z polskiej społeczności, zarówno młodszych, jak i starszych. Było fantastycznie patrzeć, jak każdy z nich rozwija się na swój sposób, słuchać ich różnych stylów muzycznych, widzieć, jakie stosują strategie promocyjne. Myślę, że przez lata chłonęłam małe elementy tej twórczości i teraz noszę je w sobie, idąc dalej swoją muzyczną drogą.

- Kiedy poczułaś, że muzyka to nie tylko pasja, ale Twoja droga zawodowa?

- Zawsze wiedziałam, że muzyka jest moją pasją, ale uświadomienie sobie, że chcę, żeby była moją karierą, to już co innego, zwłaszcza że przez wiele lat miałam problem z uwierzeniem w siebie. Z czasem zaczęłam podchodzić do muzyki o wiele poważniej i coraz bardziej się w nią zagłębiać, od procesu tworzenia muzyki, aż po stronę biznesową. Trudno mi jest wskazać dokładny moment, kiedy muzyka stała się moim życiem, ale myślę, że mogło to być wkrótce po premierze mojego singla „Selene Of The Night,” który był pierwszym utworem z moim wokalem. Wcześniej wydawałam tylko utwory instrumentalne. W tamtym czasie coś się we mnie mentalnie przestawiło. Uświadomiłam sobie, jak bardzo muzyka jest dla mnie ważna, zarówno emocjonalnie, jako forma wyrażania siebie, jak i uczucia, które we mnie narastały po przeczytaniu komentarzy, które słuchacze pisali o mojej twórczości. Fakt, że potrafię poruszyć innych tak dogłębnie, zawsze coś we mnie budził i właśnie wtedy zaczęłam dostrzegać prawdziwy wpływ mojej muzyki na ludzi. Coraz częściej czułam, że gdzieś tam na świecie są dusze, które mnie potrzebują, mojej muzyki i mojej energii.

- Twoja muzyka łączy art-pop, alternatywę i eksperymentalne brzmienia z teatralnym storytellingiem. Jak wygląda proces tworzenia tak złożonych utworów?

- Mój proces tworzenia nie zawsze jest łatwy do opisania. W przeciwieństwie do niektórych muzyków, nie potrafię po prostu usiąść, użyć jakiejś „formuły na przebój popowy” i stworzyć chwytliwy utwór, który trafi na listy radiowe. Zwłaszcza, że zależy mi na tym, żeby być bardziej unikalną. Pomysły raczej „spływają” do mnie, jakby nagle wskakiwały do mojej głowy prosto z wszechświata. Czasem mam to szczęście i świetny pomysł pojawia się wtedy, gdy celowo próbuję wymyślić melodię lub tekst, ale często tak się nie dzieje i to też jest w porządku. W wielu przypadkach po prostu robię coś zupełnie niezwiązanego z muzyką i nagle do głowy wpada mi coś niesamowitego. Trójka największych artystycznych inspiracji pod względem ogólnego dorobku, muzyki, unikalności, teatralności, sztuki performance’u i innowacyjności, to Joost Klein, Lady Gaga i Chappell Roan. Uosabiają one dokładnie ten rodzaj artystycznego przekazu, który mnie inspiruje i jaki sama chciałabym po sobie zostawić. Dużo inspiracji czerpię też od Justyny Steczkowskiej i FKA twigs, które również są bardzo unikalne i teatralne.

- Czy któryś z Twoich utworów jest dla Ciebie szczególnie ważny?

- Tak, zdecydowanie. Utwór, który do tej pory ma dla mnie największe osobiste znaczenie, to „Go Forth, Raven”. Jestem osobą, która w życiu stoczyła wiele walk. Ta piosenka jest hymnem, który celebruje moją siłę i wytrwałość, zarówno psychiczną, jak i fizyczną, i przypomina mi, jak daleko zaszłam w życiu. Od około 2020 roku przechodziłam przez różne problemy zdrowotne i osobiste. Los nie był dla mnie łaskawy. Różne rzeczy działy się ze mną, pojawiały się nowe problemy. Jedne znikały, a pojawiały się kolejne.

W jednym momencie coś zaczęło się dziać z moimi oczami i wzrokiem, w innym ledwo mogłam używać własnych rąk z powodu problemów z nerwami, a w październiku 2023 roku, dzień przed urodzinami mojej mamy, trafiłam na oddział w szpitalu z powodu dysautonomii, która powodowała tachykardię. Moje życie kompletnie się wtedy wywróciło do góry nogami. Za dużo się działo, aby opowiedzieć wszystko ze szczegółami, ale powiem tylko, że stałam się najbardziej nieszczęśliwą, złą i zgorzkniałą wersją siebie, jaką byłam od wielu lat. Z czasem jednak zaczęłam się do tych problemów przyzwyczajać, odnajdywać swój rytm, eksperymentować z różnymi sposobami, które mogłyby mi pomóc i bardziej skupiać się na pozytywnych momentach w moim życiu.

W tym czasie ponownie odnalazłam duchowość, ale tym razem w zupełnie nowym świetle. Zostałam wychowana w wierze katolickiej, a później przez wiele lat byłam niepraktykująca, a jednak odkryłam duchowość opartą na czystej miłości, miłości do siebie, do innych, do świata, do optymizmu. Duchowość, która zakłada, że rzeczy mogą i naprawdę potrafią się poprawiać. Utrzymywanie wysokich wibracji i niepoddawanie się pesymizmowi to klucz do lepszego życia. Nasze ciało i dusza słuchają tego, co mówimy i w co naprawdę wierzymy, więc warto mądrze wybierać, czemu poświęcamy naszą uwagę i dajemy moc. I zawsze manifestujmy to, co najlepsze. Afirmujemy najlepsze rzeczy o sobie i swoim życiu. Dobre, piękne słowa, tak często, jak tylko możemy.

Jestem człowiekiem i mam swoje nastroje, to normalne. Ale ogólnie czuję się teraz o wiele lepiej niż kiedyś, pod wieloma względami. Leczę się z bardzo głębokich osobistych ran emocjonalnych i z presji, a także społecznych oczekiwań, kim „powinnam” być. Stałam się też odważniejsza z wychodzenia ze swojej strefy komfortu, zarówno w kwestiach zdrowia, jak i kariery. Ta duchowa odnowa, która przeżyłam w 2024 roku, była ogromnie ważna w moim życiu, i to właśnie ona w dużej mierze doprowadziła mnie do stworzenia „Go Forth, Raven.”

- Czy czujesz wsparcie ze strony polskiej społeczności artystycznej w Chicago?

- Szczerze mówiąc, jest to dla mnie trochę bardziej skomplikowane. Chociaż jestem osobą bardzo otwartą i przyjazną, to z natury zawsze byłam raczej typem samotnego wilka. Nie obracam się zbyt często w kręgach towarzyskich, w przeciwieństwie do wielu innych muzyków z polskiej społeczności artystycznej w Chicago, którzy robią to znacznie częściej niż ja. Ale jednocześnie, ta społeczność jest jedną z najbliższych mojemu sercu, z którą czuję emocjonalną więź. Czuję się tu jak w domu, tylko że w moim własnym stylu. Ludzie, którzy najbardziej mnie wspierają i są dla mnie życzliwi, pochodzą właśnie z tej społeczności i naprawdę bardzo to doceniam.

Oczywiście, jak w każdej artystycznej społeczności, zdarzają się chwile, kiedy czuję się trochę niewidzialna lub nie mogę znaleźć swojego miejsca, ale myślę, że po prostu dotyczy to bardziej faktu, że podążam moją własną drogą. Nie każdy na tej drodze będzie mnie w pełni rozumiał i jest to normalne. Przypominam sobie wtedy o wszystkich wspaniałych osobach, które z entuzjazmem wspierały moją twórczość, i od razu robi mi się cieplej na sercu. Patrzę też na innych polskich artystów w Chicago, którzy również podążają swoją własną drogą, i wtedy czuję się mniej samotna. Ponad wszystko bardzo cenię autentyczność i życzliwość, więc kiedy spotykam polskich artystów, którzy mają w sobie tego samego ducha, pojawia się między nami prawdziwe zrozumienie i wzajemny szacunek.

Rozmawiała Marta J. Rawicz

Super Express Google News