Była pracownica ujawnia kulisy działania Rek Travel!

i

Autor: Shutterstock, Facebook

Afera w Chicago

Biuro podróży zamknięte, klienci na lodzie. Była pracownica: „To prosiło się o finansowe kłopoty”

2025-01-20 23:16

Całe Chicago i polonijne grupy w mediach społecznościowych aż huczą o smutnym końcu znanego polonijnego biura podróży Rek Travel. Firma niespodziewanie ogłosiła zamknięcie, po tym jak nagle zmarł jej właściciel Jarosław Szczepaniak. Setki zszokowanych klientów zadają sobie pytania, gdzie są ich pieniądze za zaliczki i wykupione wycieczki i czy uda im się je kiedykolwiek odzyskać. Dla byłej pracowniczki firmy, z którą rozmawialiśmy, ten głośny upadek nie jest niestety żadnym zaskoczeniem.

Już 300 osób dołączyło do utworzonej w aplikacji WhatsApp grupy klientów, którzy czują się poszkodowani przez nagłe zamknięcie Rek Travel Services LLC pod koniec roku. Jak się dowiadujemy, ich liczba ciągle rośnie, a stracona przez nich suma może dojść do kilku milionów dolarów! Niestety wygląda na to, że Rek Travel nie ma planów zwrócenia tych pieniędzy. Choć klienci wciąż dostają przypomnienia z wezwaniami do zapłaty za wycieczki, na które już nie pojadą...

Zachęcili do "dochodzenia swoich praw i ewentualnego odszkodowania"

Na stronie internetowej firmy pojawiło się „Oświadczenie o Zakończeniu Działalności Agencji Turystycznej Rek Travel”, w którym czytamy, że w związku z niespodziewaną śmiercią właściciela „firma nie będzie mogła kontynuować swojej działalności i zostanie zamknięta”. - „Pomimo wszelkich starań, podjętych prób oraz chęci utrzymania działalności, bez obecności i zaangażowania zmarłego właściciela kontynuowanie pracy agencji okazało się niemożliwe” – napisali przedstawiciele biura. Podziękowali też klientom, partnerom i pracownikom za wieloletnie zaufanie i wsparcie. - „Jednocześnie zachęcamy osoby, które czują się pokrzywdzone w wyniku działalności agencji, do dochodzenia swoich praw i ewentualnego odszkodowania w granicach obowiązującego prawa” – czytamy również w oświadczeniu, które kończy się apelem o uszanowanie prywatności żony zmarłego Jarosława Szczepaniaka, „która nie była związana z działalnością agencji”.

Po serii publikacji o biurze Rek Travel zgłosiła się do nas jego była pracownica, która opowiedziała nam o firmie od kuchni. Wedle naszej rozmówczyni, w biznesie panował totalny bałagan, co zauważyła już po kilku dniach pracy. - Firma działała na „ślinę i taśmę klejącą”, wszystko było załatwiane na wariata i na ostatnią chwilę, a do tego przypominało piramidę finansową, w której podstawą działania był przepływ gotówki – mówi nam pani Weronika*. - To było jak tykająca bomba i aż prosiło się o finansowe kłopoty i wielki wybuch – dodaje.

Według pani Weroniki, jedną z najważniejszych osób w firmie była specjalistka od PR i gaszenia pożarów, czyli „rozwiązywania rozmaitych problemów, jak na przykład zażaleń klientów czy negatywnych wpisów w mediach społecznościowych”. - Kreowali się na wielkiego potentata turystycznego w mediach społecznościowych czy na swojej stronie internetowej. Ogłaszali, że mają wycieczki do każdego miejsca na świecie, a tymczasem w firmie był jeden wielki bałagan i hotele czy loty załatwiane na ostatnią chwilę – mówi nasza rozmówczyni.

"Biuro bazowało na tym, że większość klientów nie znała dobrze angielskiego"

Pani Weronika zdradza, że biznes oparty był głównie na przepływie gotówki. - Działali wedle zasady: najpierw zbierzemy depozyty na wycieczki, a o resztę będziemy się martwić później. Nie było biznesplanu, nie liczono ile się zarobi na wycieczce. Podawano ceny klientom za wycieczki, a o resztę martwiono się później lub wcale, w myśl zasady: może się zarobi, a może nie. Grunt, by pieniądze płynęły do firmy regularnym strumieniem – mówi pani Weronika. Twierdzi też, że właściciel firmy miał operować głównie kartami kredytowymi, mimo że klienci płacili gotówką.

- My, pracownicy mieliśmy od klientów pobierać gotówkę. Po opłaceniu wycieczki lub zaliczki za nią klienci dostawali tylko rachunek z quickbooka, bez żadnych informacji o hotelu, czy locie, czy numerach rezerwacji. Biuro bazowało na tym, że większość klientów nie znała dobrze angielskiego i nie czuli się na tyle pewnie by samotnie podróżować - opowiada nam była pracownica.

Pani Weronika przyznaje, że jej szef miał wyjątkową osobowość. - W jakiś magiczny sposób potrafił przekonać do siebie ludzi, zaprzyjaźniać się z nimi, niektórzy traktowali go jak członka rodziny – mówi nam. Przypomina, że wiele osób jeździło z nim na wycieczki od lat i, jej zdaniem, to sprawiało, że klienci byli „bardziej elastyczni”.

"Zwrot pieniędzy był ostatecznością"

Sytuacji by tę „elastyczność” testować, miało być z kolei mnóstwo. - Jeśli na jakąś wycieczkę w danym terminie nie było wystarczającej liczby, minimum 10, osób to dzwoniliśmy do innych zainteresowanych tą wycieczką, ale w innych terminie. Prosiliśmy, by zmienili datę podróży, by zrobić jeden wyjazd, a jeśli nie chcieli się dostosować, to dostawali voucher na kolejny wyjazd lub inną wycieczkę. Zwrot pieniędzy był ostatecznością - wspomina nasza rozmówczyni. - Innym razem, jak się wycieczka nie sprzedawała, a ktoś cały czas chciał na nią jechać mówiliśmy, że już nie ma na nią miejsc i proponowaliśmy inną – dodaje.

Podobne praktyki potwierdza w rozmowie z nami jedna z klientek biura, pani Monika. - Ja już na koniec listopada zeszłego roku słyszałam, że wycieczka w lutym na Filipiny się nie odbędzie, a z początkiem grudnia z biura wydzwaniały do mnie panie i przychodziły maile, żeby tę wycieczkę opłacić – mówi. - Miałam dany depozyt w wysokości $1000. Na szczęście nie zapłaciłam już reszty – dodaje.

Pani Monika wpłaciła tylko zaliczkę. Wśród osób organizujących się w grupie poszkodowanych na WhatsApp jest jednak wielu klientów, którzy opłacili wyjazdy warte $5000 czy $6500. Konsultują właśnie z prawnikami, jak odzyskać te pieniądze i gdzie składać zawiadomienia i skargi.

* Imię byłej pracownicy Rek Travel na jej prośbę zostało zmienione