Nowojorska policja od 20 lat ma nadzieję złapać sprawców zabójstwa Henryka Siwiaka (+47 l.). polskiego imigranta, który został zabity na rogu Albany Avenue i Decatur Street w Bedford-Stuyvesant na Brooklynie w noc po terroystycznym zamachu na WTC. Siwiak sam widział uderzenie pierwszego samolotu w wieżę. Pracował nielegalnie na budowie na Dolnym Manhattanie. Po zamachu budowę zamknięto, a on sam umówił się do nowej pracy w w supermarkecie Pathmark w dzielnicy Farragut.
Mężczyzna słabo znał angielski, pomylił linie i przystanki metra i znalazł się około 11.30 pm na Albany Ave - wówczas jednej z najniebezpieczniejszych ulic w mieście.
Kaleczący angielski i ubrany w wojskowy mundur z demobilu Siwiak mógł zostać wzięty za Araba.
- Myślę, że to mogła być pomyłka - mówiła później w rozmowie z Associated Press jego siostra Lucyna, mieszkająca wtedy na Far Rocway w Queens. - W Nowym Jorku wielu ludzi było wściekłych na terrorystów.
Siwiak został wielokrotnie postrzelony, ale nie umarł od razu. Na Decatur St wczołgał się na schody domu i wzywał pomocy.
- Nikt nie podszedł do drzwi. Zsunął się po schodach, upadł na chodnik i tam właśnie umarł - mówił w rozmowie z FOX5 detektyw George Harvey, który zajmował się zabójstwem.
Sprawa Henryka Siwiaka, pozostaje nierozwikłana od 20 lat. Nadal za pomoc w ustaleniu sprawców można otrzymać $12 tys. Polak był tego dnia jedyną ofiarą śmiertelną w NYC, która nie zginęła w zamachu.