Polscy piloci w służbie RAF

Za wolność naszą i Anglii. W 83. rocznicę polskiego udziału w Bitwie o Anglię 1940

2023-09-18 9:15

„Nigdy w historii wojen tak wielu nie zawdzięczało tak dużo tak niewielu”. Te słynne słowa Winstona Churchilla wypowiedziane w 1940 r. w brytyjskim parlamencie dotyczyły również polskich pilotów, którzy wykazali się w Bitwie o Anglię odwagą, świetnym przygotowaniem i niezwykłym bohaterstwem, które wyróżniało ich z grona obrońców angielskiego nieba. Z początku jednak nasi lotnicy nie spotkali się ze zbyt życzliwym przyjęciem.

Spis treści

  1. Droga pełna wyboi
  2. Trudne początki
  3. Zmiana nastawienia
  4. Decydujące starcie
  5. Piloci dywizjonu 303
  6. Życie po wojnie

W październiku 1939 r. pojawiły się trzy opcje: zostawić nasz personel lotniczy w całości we Francji, wysłać wszystkich do Anglii lub też podzielić nasze siły i utworzyć z nich kilka dywizjonów w obu krajach. Przyjęto wersję nr 3. Gen. Douglas Evill w imieniu brytyjskich Sił Powietrznych zadeklarował, że „rząd Jego Królewskiej Mości byłby bardzo dumny, gdyby polskie oddziały stanęły u boku RAF”. Polacy w małych grupach zaczęli lądować w Anglii, w Eastchurch i od razu czuli się zawiedzeni – zamiast za sterami samolotów usiedli w ławkach na lekcjach angielskiego, przepisów RAF, a czasem zaganiano ich do musztry na placu apelowym.

Droga pełna wyboi

W lutym 1940 r. francuski minister ds. lotnictwa Guy le Chambre podpisał z gen. Sikorskim porozumienie dotyczące odtworzenia na terytorium Francji Polskich Sił Powietrznych. Niewiele jednak zmieniło się po tym wydarzeniu, Polacy dalej byli skoszarowani w złych warunkach, praktycznie nie prowadzono żadnego szkolenia.

Poirytowany premier Władysław Sikorski poprosił premiera Neville’a Chamberlaina, by ten osobiście podjął działania umożliwiające wszystkim Polakom znajdującym się na kontynencie przyjazd do Anglii.

Przybyszów podzielono na dwie kategorie: sojuszników zachodnioeuropejskich (Belgowie, Francuzi, Norwegowie, Holendrzy) oraz wschodnioeuropejskich, czyli Czechów i Polaków. Latem 1940 r. panowało silne podejrzenie, że szybkie klęski Belgii i Holandii wiązały się z robotą niemieckich agentów w tych krajach, którzy teraz mogli się przedostać do wojskowych struktur Wielkiej Brytanii. Czechom zarzucano oddanie kraju bez walki w marcu 1939 r. Polaków oskarżano o zbyt słaby opór w kampanii wrześniowej, co było niesmacznym nieporozumieniem, jeśli uwzględnić sposób wypełnienia przez Brytyjczyków sojuszniczych zobowiązań wobec Polski.

Jedynie Winston Churchill od początku był entuzjastą ściągnięcia Polaków na wyspę. Jak przekonuje jego biograf sir Martin Gilbert, angielski premier bez chwili wahania wydał polecenie ewakuowania polskich oddziałów z Francji, w wyniku czego 19 tys. naszych żołnierzy dotarło do brzegu Anglii.

Trudne początki

Na początku nie najlepiej się współpracowało z Anglikami. W pierwszych dniach bitwy o Anglię wśród brytyjskich dowódców przeważała opinia, że Polacy po dwóch przegranych kampaniach - w Polsce i we Francji - są zdemoralizowani i w związku z tym nie stanowią znaczącej wartości bojowej. Pretekstów do wygłaszania takich opinii dawali im też sami Polacy, którym podczas pierwszych lotów na angielskich maszynach zdarzało się popełnić proste błędy. Na przykład zapominali wysunąć podwozie przy lądowaniu, bo byli przyzwyczajeni do polskich samolotów, które nie miały chowanego podwozia. Zdarzały się też kłopoty z opanowaniem manetki gazu -aby przyspieszyć, w brytyjskim myśliwcu trzeba było ją odepchnąć, a nie pociągnąć jak w polskich, czy francuskich maszynach.

Efekt był taki, że Anglicy kazali szkolić Polaków od podstaw, kazali uczyć się regulaminów, wręcz wkuwać je na pamięć, co oczywiście było powodem ostrych nieraz sporów.

Zanim utworzono polskie dywizjony, część naszych pilotów trafiła do angielskich jednostek. – Przyjęliśmy ich z radością i respektem – wspomina Ken Mackenzie, dowódca 501 dywizjonu, w którym służyło 8 Polaków. – Przede wszystkim byli jedynymi, którzy wcześniej naprawdę bili się z Niemcami, dysponowali więc niezwykle wartościową wiedzą, jakiej nikt z nas nie miał. Uczyli nas różnych trików, które okazywały się bardzo przydatne podczas walki.

Ken Mackenzie przyznaje, że Polacy byli trochę niezdyscyplinowani, nieco narwani, ale zaraz dodaje: – Między nami mówiąc to wszystko były cechy, które nam, pilotom myśliwców są niejako przypisane. Z dumą przypomina sobie, że gdy Anglicy spytali Polaków, dlaczego lubią latać z Mackenziem – odpowiedzieli: – Bo on jest tak samo szalony jak my.

Inne, choć równie pozytywne wspomnienia zachował pilot Gordon Batt z 238 dywizjonu. Jego „drugim” w eskadrze był Marian Domagała. – „Drugim” ze względu na słabą znajomość języka angielskiego, ale nie mam wątpliwości, że był znakomitym pilotem, lepszym ode mnie. Wróciliśmy któregoś dnia z akcji i Marian powiedział do mnie łamaną angielszczyzną: – Musisz uważniej się rozglądać; miałeś jednego na ogonie, ale posłałem go do wszystkich diabłów. Uratował mi życie nie raz.

Zmiana nastawienia

Gdy Niemcy rozpoczęli przygotowania do inwazji na Anglię – wyraźnie zmieniło się nastawienie do sojuszników, w tym do Polaków. Doświadczeni polscy żołnierze i piloci stali się niemal z dnia na dzień potrzebni, stali się prawdziwymi sojusznikami.

Po zdobyciu Francji, Adolf Hitler oczekiwał, że Wielka Brytania wycofa się z wojny, korzystając z niemieckiej oferty pokojowej i da Niemcom wolną rękę w działaniach w Europie. Wobec stanowczego odrzucenia niemieckich sugestii pokojowych przez rząd brytyjski pod przewodnictwem premiera Winstona Churchilla, Hitler zarządził przygotowania do inwazji morskiej na Wyspy Brytyjskie, pod kryptonimem Seelöwe (Lew Morski). Siły niemieckie miały duże problemy z przygotowaniem licznych środków transportu morskiego. Warunkiem koniecznym do realizacji inwazji było osiągnięcie przewagi w powietrzu poprzez zniszczenie brytyjskiego lotnictwa w powietrzu i na ziemi, co stało się głównym celem Niemców podczas bitwy o Anglię. W początkowych jej fazach celami było niszczenie brytyjskiej floty i żeglugi, zwłaszcza na kanale La Manche, a w środkowej, decydującej fazie, stało się nim niszczenie brytyjskiego przemysłu lotniczego. Ubocznym celem była izolacja Wielkiej Brytanii przez niszczenie transportu morskiego, wpływające na złamanie chęci oporu.

Bitwa o Anglię toczyła się w czterech fazach od 10 lipca do 31 października 1940 r.

Decydujące starcie

Seria ciężkich ataków miała kulminację 18 sierpnia (tzw. Hardest Day, najtrudniejszy dzień), w którym obie strony poniosły największe straty. 19 sierpnia Göring zmienił priorytety, celem nalotów miały stać się zakłady przemysłu lotniczego. 24 sierpnia rozpoczęła się krytyczna faza bitwy. Luftwaffe ciężar działań przeniosła na lotniska, także w głębi lądu. W tej fazie do akcji wkroczyły polskie dywizjony 302 i 303.

Okazało się, że polscy lotnicy doskonale sobie radzą w tych śmiertelnych zmaganiach, że świetnie walczą. Prasa entuzjastycznie opisywała ich wyczyny, wręcz rozpływała się w pochwałach. Polacy byli wówczas autentycznymi bohaterami, Anglicy traktowali ich z uwielbieniem, jak charyzmatycznych obrońców.

7 września bitwa przerodziła się z walki o panowanie w powietrzu w terrorystyczne naloty na miasta i ludność cywilną. Był to ostatni gambit Hitlera i Göringa. Mimo ciężkich strat, szczególnie w Londynie, który był głównym celem nalotów, Brytyjczycy się nie ugięli. Straty Luftwaffe osiągnęły poziom, na który nie mogła sobie ona pozwolić. Od 6 października Niemcy przeszli do jedynie nocnych rajdów, które trwały do maja 1941 r., kiedy jednostki bombowe przerzucono na Wschód przeciwko ZSRS.

Powietrzna Bitwa o Anglię (8 VIII-31 X). Jest pierwszą w historii bitwą stoczoną wyłącznie z udziałem lotnictwa.

Liczbę Polaków uczestniczących w walkach ocenia się na 151 pilotów. Walczyli oni zarówno w jednostkach brytyjskich, jak i w polskich dywizjonach myśliwskich 302 i 303 oraz bombowych 300 i 301. W czasie Bitwy o Anglię Polacy zestrzelili 203 maszyny Luftwaffe, co stanowiło 12% ogółu strat niemieckich w tej bitwie. Poległo 29 spośród nich, co stanowi 5 proc. ogólnej liczby pilotów RAF-u.

Piloci dywizjonu 303

„303” był na pierwszej linii ognia, miał na koncie więcej zwycięskich pojedynków [piloci dywizjonu zgłosili 126 zestrzeleń, po wojnie dzięki dokumentom niemieckim zweryfikowano tę liczbę - brytyjski historyk John Alcorn podaje 44 zwycięstwa odniesione na pewno, zaś Jerzy Cynk 55 do 60 zwycięstw i dlatego więcej o nim pisano.

Arkady Fiedler, autor słynnej książki „Dywizjon 303”, często powtarzał, że byli to niesłychanie pogodni ludzie, z ogromnym poczuciem humoru, bardzo otwarci, zachłannie korzystający z uroków życia. Pełni optymizmu, życiowej energii, nie stroniący od zabawy.

Jednak w powietrzu zmieniali się w drapieżne ptaki, których celem było upolowanie przeciwnika. Mieli doskonały wzrok, lepszy niż Anglicy, którzy zresztą sami to dostrzegli - podczas lotów bojowych Polacy wcześniej niż ich angielscy koledzy zauważali wroga. Wtedy nie było żadnych przyrządów pokładowych, które pomagałyby w namierzeniu nieprzyjaciela, więc dobry wzrok pilota był niesłychanie pomocny Poza tym byli bardziej zawzięci od Anglików, co nie było dziwne, bo mieli w pamięci Wrzesień’39 i te wszystkie okrucieństwa, których hitlerowscy piloci się dopuścili pod polskim niebem.

Athol Forbes, brytyjski pilot „303” wspominał nawet, że zdarzały się przypadki, gdy załogi niemieckich bombowców wyskakiwały z maszyn na sam widok polskich hurricane’ów.

David Keen, pracownik naukowy Muzeum RAF w Londynie, podkreśla, że w sali upamiętniającej Bitwę o Anglię – pierwszym samolotem, który widzimy przy wejściu – jest dwuosobowy myśliwiec nocny Defiant z biało-czerwoną szachownicą i oznaczeniami polskiego dywizjonu 301. Przy maszynie stoją też dwa manekiny przedstawiające polskich pilotów w oryginalnych mundurach.

Witold Urbanowicz (dowódca dywizjonu 303) jako jeden z nielicznych asów II wojny światowej nie tylko, że nigdy nie został zestrzelony, to nawet nigdy nie został nawet trafiony. Podczas bitwy o Anglię strącił 17 niemieckich maszyn.

Życie po wojnie

Najbardziej chyba drastycznym przejawem niechęci wobec niedawnych sojuszników było niezaproszenie naszych żołnierzy na londyńska paradę zwycięstwa. Co prawda dywizjon 303 został zaproszony, ale solidaryzując się z całą polską armią, piloci nie przyszli na paradę.

Większość bohaterów „Dywizjonu 303” po wojnie została na emigracji, obawiając się powrotu do komunistycznej Polski. Nie mieli jednak łatwego życia, nawet w Anglii.

Przede wszystkim Polacy byli postrzegani przez Brytyjczyków jako przeszkoda, konkurencja na rynku pracy. W Anglii zapanował kryzys, brakowało wszystkiego, także pracy, którą demobilizowani żołnierze rzekomo mieliby miejscowym odbierać. Początkowo takie stanowisko zajmowali zwykli ludzie, władze starały się trzymać fason. Ale i one zmieniły nastawienie wobec Polaków, częściowo pod presją społeczeństwa, częściowo z obawy przed tym, by nie drażnić Stalina.

SuperHistoria z SuperExpressem - info o dofinansowaniu

i

Autor: Radosław Ślusarczyk
SG super historia logotypy

i

Autor: SE

Nasi Partnerzy polecają