Przez pierwsze trzy tygodnie czerwca, na ulicach NYC wydarzyło się 125 incydentów z użyciem broni palnej – powiedział dziennikarzom szef Departamentu Strategii Kontroli Przestępczości w NYPD Michael LiPetri. - Żeby znaleźć gorsze statystyki, musielibyśmy cofnąć się do czerwca 1996 roku.
Ćwierć wieku temu władze NYC odnotowały 2938 ludzi rannych i 984 zabitych w strzelaninach. Dopiero wprowadzenie programu walki z przestępczością ograniczyło te liczby. W tym roku wyglądało na to, ze pandemia uciszy bandytów. Jednak wraz z luzowaniem zasad kwarantanny liczba strzelanin gwałtownie wzrosła. Od poniedziałku 15 czerwca do niedzieli w mieście odnotowano 53 przypadki użycia broni. To najwyższy wynik od objęcia urzędu przez burmistrza Billa de Blasio (59 l.). Ostatni raz taki niechlubny rekord padł około 4 lipca 2012 r.
- Nie pozwolimy, aby w tym mieście nadal rosła skala przemocy z użyciem broni palnej - obiecywał de Blasio po ostatnim weekendzie, kiedy w całym mieście tylko w sobotę postrzelono 25 osób.
Jednak to właśnie władze miasta są oskarżane o zbyt łagodne traktowanie przestępców. Chodzi zwłaszcza o ubiegłoroczne złagodzenie prawa, które pozwala zatrzymanym sprawcom przestępstw wychodzić na wolność za kaucją.
Policjanci z NYPD mówią wprost, że to koniec chwalenia się, jak bezpiecznym miastem jest Nowy Jork. - Mieliśmy tendencję wzrostową jeszcze przed epidemią. Nadchodzącą burzę było widać od kilku miesięcy – powiedział w telewizyjnym wywiadzie szef NYPD Dermot Shea. Przyznał też, że tłem większośći weekendowych strzelanin były marihuana, alkohol i gra w kości, co pokazuje, że przemoc ma związek z poziomem życia.
De Blasio nazywa falę strzelanin niepokojącym trendem, z którym miasto i NYPD na pewno sobie poradzi. - Nie wrócimy do starych, złych czasów, kiedy w tym mieście było tyle przemocy - powiedział.