– Jesteśmy wszyscy w ogromnym szoku. Nie potrafimy się pogodzić z tym, że jego już nie ma. Wojtek był bardzo lubiany, zawsze pogodny i cieszący się życiem. Miał niezwykle pozytywne nastawienie do ludzi i mnóstwo pomysłów na przyszłość. Ostatni raz widziałam go w sylwestra, którego spędziliśmy razem – mówi nam Iwona Zając, która wraz ze swoim mężem przyjaźniła się z Wojciechem Wójcikiem od ponad 20 lat. Wieść o jego śmierci ją zdruzgotała. Dla niej i pozostałych jego przyjaciół jego odejście jest wielką zagadką. Mają nadzieje, że policja wkrótce wszystko wyjaśni.
Przyjaciele wiedzą, że zginął robiąc to, co kochał. W Gwatemali miał dopiąć szczegóły sprzedaży swojej łodzi "Galla Terra", którą kilka lat temu przeprowadził do portu na Rio Dulce. Nabywcami byli nasi rodacy z Chicago. Trasę morską znał jak własną kieszeń, a na wodach Gwatemali czuł się jak ryba w wodzie.
– Wojtek był niezwykle zdolny i bardzo konsekwentnie realizował swoje pasje. Żeglarstwa nauczył się sam. Napisał książkę i wiele opowiadań, robił przepiękne zdjęcia, a muzyka klasyczna towarzyszyła mu wszędzie, kochał operę i swoje cztery piękne bengalskie koty. Pływał bardzo rozważnie, nie szarżował. Bardzo będzie nam go brakowało. Po jego odejściu pozostała straszna pustka – dodała pani Iwona ze smutkiem w głosie.
Wojciech Wójcik przyjechał do USA z Warszawy 30 lat temu. Był z wykształcenia biologiem. Żeglarstwo pokochał 20 lat temu. Przyjaciele Wojtka stworzyli internetową zbiórkę na przewiezienie jego ciała z Gwatemali. Fundusze można wpłacać na Gofundme pod hasłem „To bring Wojtek Wojcik remains back home”.