Kiedyś stali u jego boku, dziś mówią, że na niego nie zagłosują. Mike Pence odmówił poparcia Trumpowi, powołując się na „głębokie różnice”. Mark Esper nazwał go wręcz „zagrożeniem dla demokracji”. W wywiadzie dla programu HBO „Real Time With Bill Maher” Esper poszedł nawet dalej. - Nie ma mowy, żebym głosował na Trumpa, gdy robi coś szalonego, drzwi do głosowania na Bidena otwierają się nieco szerzej i właśnie ja się w ich znajduję – powiedział.
Do chóru krytyków dołączył też John Bolton, określając Trumpa jako „niegodnego prezydentury”, ale i inni współpracownicy Białego Domu z czasów Trumpa, jak John Kelly (74 l.), były szef personelu czy Alissa Griffin (35 l.), była dyrektor ds. komunikacji strategicznej. - Zasadniczo druga kadencja Trumpa może oznaczać koniec amerykańskiej demokracji, jaką znamy - powiedziała Griffin w grudniu w ABC.
- To ludzie, którzy widzieli go z bliska i widzieli jego styl przywództwa – skomentowała Sarah Matthews (30 l.), była zastępczyni sekretarza prasowego Białego Domu, która w lipcy ub. r. składała zeznania przed komisją Izby Reprezentantów w sprawie szturmu na Kapitol 6 stycznia. Zrezygnowała ze stanowiska, gdy Trump nie potępił ataku. - Amerykanie powinni słuchać, co mówią, ponieważ to niepokojące, że ludzie, których Trump zatrudnił na pierwszą kadencję, uważają, że nie nadaje się on na drugą – dodała.
- Większość osób, które zasiadały w gabinecie prezydenta Trumpa i w jego administracji, podobnie jak większość Amerykanów, przeważającą większością głosów popiera jego kandydaturę, aby pokonać Krzywego Joe i odzyskać Biały Dom - bagatelizuje rzecznik kampanii Trumpa Steven Cheung (42 l.). Głosy byłych urzędników Trumpa wykorzystują ochoczo zwolennicy Bidena. - Osoby, które współpracowały z Donaldem Trumpem na najwyższych szczeblach jego administracji, uważają, że jest on zbyt niebezpieczny, zbyt samolubny i zbyt ekstremalny, aby kiedykolwiek ponownie przewodzić naszemu krajowi – zgadzamy się z tym – skwitował rzecznik kampanii Bidena Ammar Moussa.