Więcej chorych, więcej śmierci. W stanie Nowy Jork statystyki zachorowań na COVID-19 poszybowały. W środę zmarło aż 19 osób. Do listy zakażonych dopisano też ponad 2500 osób. Medycy z sieci publicznych placówek New York City’s Health and Hospitals od kilku tygodni szykują się na wzrost liczby pacjentów. Jednak towarzyszy im większy spokój. Znają już potwora, z którym przyjdzie im się mierzyć.
- Nawet nie mieliśmy testów w lutym, kiedy było tak dużo transmisji - przyznał dr Mitchell Katz, szef miejskiego systemu szpitali publicznych. - Nie widzę, żebyśmy kiedykolwiek mieli taką samą sytuację, jak w marcu i kwietniu, ale i tak przygotowujemy się do tego – dodał. Zapewnił, że intensywna opieka nad pacjentami z COVID-19 znacznie się poprawiła. Ale pacjenci też nie mają aż tak silnych objawów. Jego zdaniem, to częściowo zasługa maseczek ochronnych.
W placówkach na razie panuje spokój. Choć w całym Nowym Jorku liczba hospitalizacji związanych z koronawirusem znów przekroczyła 1000 osób. Szpitali unikają ze strachu jednak inni pacjenci. - Możemy przyjąć kilkuset dodatkowych pacjentów i wciąż nie osiągniemy maksimum – przyznaje Katz.
W wielu publicznych placówkach w ostatnich tygodniach zainstalowano przydatne w walce z wirusem udogodnienia i niezbędne strefy bezpieczeństwa czy wentylacje. Zmienione zostały systemy monitorowania. Wszyscy przyzwyczaili się też do nowych zasad odwiedzin czy poruszania się po placówkach.
- Rozwiązania, po które sięgnęliśmy wydają się działać – mówi dr Fritz Francois, główny oficer medyczny NYU Langone Health, nawiązując do powszechnego używania masek, społecznego zdystansowania i skupienia władz na punktach zapalnych w mieście. - Nawet jeśli zobaczymy coś w rodzaju odrodzenia wirusa, wygląda na to, że nie będzie to podobne do tego, czego doświadczyliśmy wiosną – uspokaja.