Gubernator Andrew Cuomo (63 l.) z obawy przed wysypem nowych zakażeń ograniczył spotkania w prywatnych domach do 10 osób. Zrobił to przed najbardziej rodzinnym amerykańskim świętem - Dniem Dziękczynienia. Może mieć jednak problem z egzekwowaniem tego nakazu. Komisarz policji Dermot Shea już zapowiedział w rozmowie telewizyjnej, że NYPD nie będzie przerywać zgromadzeń w pomieszczeniach, nawet jeżeli będą liczyć więcej niż 10 osób.
Wcześniej takich kontroli odmówiło kilku szeryfów z zachodniej i północnej części Nowego Jorku. Ich argumenty były rzeczowe: mają ograniczone zasoby i inne priorytety bezpieczeństwa publicznego. Nie mogą przeznaczyć sił i środków do liczenia samochodów na podjazdach i badania, ile indyków i ubrań może kupić gospodarstwo domowe. Na takich podstawach bowiem mieli opierać swoje interwencje.
Nawet burmistrz Nowego Jorku, Bill de Blasio (59 l.), przyznał, że NYPD ma zbyt wiele na głowie, by chodzić po imprezach. Metropolia skupi się na kampanii edukacyjnej, aby nowojorczycy mogli samodzielnie podejmować świadome decyzje.
- Nieważne, jaka jest moja opinia, jestem funkcjonariuszem organów ścigania. Egzekwuję prawa. Nie mogę wybierać - skomentował Cuomo niewłaściwe zachowanie szeryfów i NYPD. Nowojorskim policjantom dostało się też od niego za luźne podejście do maseczek. Nie tylko nie ścigają tych, którzy ich nie noszą – od września NYPD wręczyło jedynie 15 mandatów za brak maski w komunikacji miejskiej - ale jeszcze sami dają zły przykład, nie nosząc ich na służbie. - Jak więc masz zmusić innych ludzi do noszenia maski, kiedy widzą, że sam jej nie nosisz - powiedział gubernator.