Bój o skarb narodów: Madonny w dole, płótna w stodole

2022-01-31 13:31

Niektóre polskie dobra narodowe miały nieporęczne kształty, wymiary innych przekraczały przeciętną skalę. Wszystko to trzeba było ukryć przed nazistami. Wywieźć, zakopać, powiesić w ich miejsce kicz. Niemcy byli tuż-tuż, radio w kółko mówiło o wojnie. A wojna to grabież.

Lato 1939 r.

Operacje archiwizowania i ukrywania dzieł sztuki miały swoich bohaterów - mądrych, dzielnych, pracowitych. Dzięki nim dobra kultury przeczekały wojnę. Cała sztuka polegała na zakamuflowaniu bezcennego obrazu, rzeźby, starodruku w miejscu, którego nikt, łącznie ze sturmbannführerami by się nie domyślił. Możliwości było wiele. Wszystko zależało od wymiaru dzieła. Z niektórymi było ciężko, ale dzięki przepastnym podziemiom kościołów i przychylności proboszczów, którzy z otwartymi ramionami przyjmowali bezcenne sztychy i średniowieczne precjoza, wiele pokątnych przedsięwzięć się powiodło.

Lato 1939 r. było nie tylko gorące, ale i gorączkowe. Na ścianie stołecznej Zachęty jak okiem sięgnąć rozciągała się „Bitwa pod Grunwaldem” Matejki, w Bazylice Mariackiej ołtarz Wita Stwosza piął się pod sufit niczym gigantyczny bluszcz, w galeriach wisiały rozmaite arcydzieła w złoconych ramach. Swoje skarby chowała zresztą cała nienazistowska Europa, spiesząc się niebywale. Trzeba było i u nas ukryć, co się da. Przez ogromne zaangażowanie kościołów, które otwierały dla spakowanych dzieł sztuki swoje podpiwniczenia, niemal całą historię usuwania naszych skarbów sprzed oczu wroga można nazwać „opowieściami z krypty”.  Nie było niemal żadnej bazyliki, archikatedry, katedry, kolegiaty, kościoła parafialnego, farnego, filialnego i klasztornego, który nie przechowywałby w swoich lochach bezcennego dzieła w skrzyniach dla zachowania suchości wypełnionej trocinami. W lipcu i sierpniu 1939 r., a więc chwile przed tragedią, kilkudziesięciu naukowców, księży i strażaków siłowało się w przyjemnym chłodku kościoła Mariackiego z ołtarzem gigantem. Ołtarz Wita Stwosza, prawdziwą Godzillę średniowiecznego snycerstwa i rzeźbiarstwa, trzeba było rozmontować na kawałki i jeszcze wszystko zarchiwizować, zapisać, żeby można je było rozpoznać przy ponownym montażu. Miejsce było świątobliwe, ale praca piekielna. Nieruszany przez 450 lat najcenniejszy zabytek Krakowa stawiał opór. Mimo to został rozebrany na ponad 2000 elementów i zapakowany w ponumerowane skrzynie. Duże figury stanowiące monolit, a zatem niepodzielne, mierzące po 13 m wysokości, załadowano na barki i spławiono Wisłą do skrytki w katedrze w Sandomierzu. Resztę poutykano w schowkach m.in. w grobowcu znajdującym się w prezbiterium kościoła Mariackiego. Wydawało się, że Niemcy nie będą myszkować pośród zmurszałych trumien biskupów, ale niesłusznie. Naziści znaleźli i złożyli całość do października i już miesiąc po wybuchu wojny ołtarz autorstwa ich przodka z późnego gotyku jechał na Zachód. Na jakiś czas, bo potem wrócił do Polski.

Ratowali archiwum: Kiedy siedzibę Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego przy alei Szucha w Warszawie przejęło gestapo, bezcennym zbiorą groziła zagłada. Aby nie dopuścić do ich zniszczenia, profesorowie Zachwatowicz i Szablowski postanowili je wywieźć. Prof. Jan Zachwatowicz współpracował z utworzonym przy ministerstwie Centralnym Biurem Inwentaryzacyjnym, którym kierował prof. Jerzy Szablowski. Razem opracowali plan ewakuacji zbiorów. W październiku 1939 r. pod siedzibę biura podjechała ciężarówka, na którą załadowano ok. 130 skrzyń z dokumentacją polskich zabytków. Ku zdumieniu Polaków gestapowcy nie zareagowali. Najwyraźniej sądzili, że jest to zgodne z zarządzeniem ich władz, bo nikt nie odważyłby się na tak zuchwały czyn. Tak udało się wywieźć 30 tys. negatywów z dokumentacją zabytków.

Tymczasem w Warszawie

Tymczasem w Warszawie, w świeżo zbudowanym gmachu Muzeum Narodowego, gorączkowa praca trwała od świtu do nocy. Było co pakować, momentami brakowało nawet makulatury do zawijania precjozów, obrazów, płócien, rzeźb i ciekawych zdobyczy z Egiptu. Tak więc dodatkowo owijano mumie, pakowano do pudeł malarskie i rysownicze tuby z płótnami i rysunkami. Kustosze zrobili listę najważniejszych ich zdaniem obiektów, które należało ukryć najpierw. Po debatach i kłótniach zdecydowano, że dobra muzealne zostaną schowane w muzeum, tyle, że w jego podziemiach. W tym celu wymurowano tam schrony kryte zbrojonym betonem, umieszczono w nich skrzynie, pudła i inne różnokształtne pakunki, zamknięto na cztery spusty i zamaskowano gruzem. Na wszystkim położono chodniki z desek dla niepoznaki. Do bunkrów MN trafiły także eksponaty z Zamku Królewskiego oraz szczególnie cenne obiekty z kolekcji prywatnych i warszawskich świątyń. Tajny ośrodek opieki nad kulturą, jak nazywano muzeum, nie okazał się najsubtelniej pomyślaną skrytką. Niemcy, widząc deski, zajrzeli pod spód, pogrzebali w gruzie i już byli w domu. Zrabowali większość wybitnych dzieł sztuki, ale detalami architektonicznymi z zamku królewskiego pogardzili. Wiele się więc uchowało i po wojnie wróciło do odbudowanego zamku. „Bitwę pod Grunwaldem” zaczęto ukrywać dopiero pierwszego dnia wojny. Rezydujące w Zachęcie dzieło, obiekt kpin modernistów, nawinięto na szpulę wysokości 4 m i umieszczono w skrzyni. Platforma konna, którą transportowano ważący 1500 kg ładunek do Muzeum Lubelskiego, cudem ocalała razem z obrazem. W 1941 r., kiedy grunt pod tym schowkiem zaczął się palić, postanowiono ukryć obraz w stodole. Przetransportowana na furmance „Bitwa” przetrwała. Podobnie jak wiele innych dzieł poutykanych pod słomą po stodołach.

Obrońcy „Bitwy pod Grunwaldem”: Obraz ze względów ideologicznych był znienawidzony przez hitlerowców i od początku wojny stanowił dla nich cel zniszczenia. Wobec tak realnego zagrożenia Stanisław Mikulicz-Radecki, dyrektor warszawskiej Zachęty, gdzie dzieło Matejki było eksponowane, postanowił je zabezpieczyć. Po spakowaniu dzieło wraz z „Kazaniem Skargi”, innym płótnem Matejki, przewieziono 9 września 1939 r. platformą konną z Warszawy do Lublina. Eskortowali je dyrektor administracyjny Zachęty Stanisław Mikulicz-Radecki, wiceprezes galerii, artysta malarz Stanisław Ejsmond oraz malarz Bolesław Surałło. Obrazy przekazano pod opiekę profesora Władysława Woydy - intendenta Muzeum Lubelskiego. Zaraz potem doszło do bombardowania miasta, podczas którego zginęli pod gruzami Ejsmond i Surałło. Obraz nie ucierpiał, ukryto go w bibliotece muzealnej - pod ladą z książkami. Gdy w 1941 r. Niemcy postanowili zająć budynek na siedzibę wydziału propagandy, obrazy przeniesiono do szopy Taborów Miejskich pod Lublinem. Tam owinięte papą i umieszczone pod podłogą w specjalnie przygotowanym sarkofagu przetrwały do końca wojny.

Bezcenna Biblia

Nie odkryto za to Biblii Gutenberga, którą ksiądz Antoni Liedtke, historyk Kościoła i sztuki sakralnej, wysłał z Pelplina w ratunkową tułaczkę. Długo zastanawiał się, jak ją zakamuflować. Ale czas naglił, więc ostatecznie po prostu włożył ją do swojej zdezelowanej walizki i bryczką zawiózł do Banku Gospodarstwa Krajowego, w którego skarbcu zdeponował ją do czasu wywiezienia przez Rumunię do Paryża. Stąd Biblia popłynęła „Chorzowem” do Anglii, a potem „Batorym” do Kanady, razem z wawelskimi arrasami. Wojna zniszczyła setki tysięcy naszych dzieł sztuki. Ale wiele też przetrwało dzięki zapobiegliwości ludzi, którzy je ratowali. Ocalały zadołowane za chałupą, przykryte słomą, zamurowane w lochach, zdeponowane w kryptach i stodołach. Niektórych do dzisiaj nie odnaleziono, z powodu śmierci tych, którzy je ukrywali.

Cały dodatek w formacie PDF do pobrania tutaj:

Wersja polska:

Strona 1

Strona 2

Strona 3

Strona 4

Wersja angielska:

Strona 1

Strona 2

Strona 3

Strona 4

Partnerzy projektu:

PLAKAT

i

Autor: GRAFIKA SE Jerzy Kaczmarczyk
SG super historia logotypy

i

Autor: SE