Wspólne spotkania przywódców Korei Północnej i Południowej, symboliczne przekroczenie granicy przez Kim Dzong Una, uściski i żarty wymieniane podczas spotkań z Donaldem Trumpem. Zdawało się, że zagrożenie ze strony szalonego dyktatora z Pjongjangu zostało chwilowo zażegnane i że znaleźli z Trumpem wspólny język. Ale ta wielka miłość najwyraźniej jest już przeszłością. Bo przez cały czas USA żądały od Korei Północnej całkowitej rezygnacji z broni atomowej, a na to ambitny Kim nie chciał się zgodzić. W efekcie kilka dni temu zaczął też znów grozić Ameryce i światu atakiem atomowym.
Najpierw urządził typową dla siebie kiczowatą sesję zdjęciową, przemierzając na białym koniu ośnieżone góry, a potem poprzez swoich urzędników ogłosił: - Wyłącznie od Stanów Zjednoczonych zależy, jaki prezent świąteczny wybiorą. Dialog proponowany przez USA jest w gruncie rzeczy głupią sztuczką, która ma przywiązać Koreę do rozmów i same rozmowy wykorzystać na rzecz sytuacji politycznej i wyborów w Stanach Zjednoczonych – powiedział Ri Thae Song, pierwszy wiceminister północnokoreańskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Potem Pjongjang przeszedł od słów do czynów. Przeprowadził zakończone powodzeniem testy pocisków balistycznych na poligonie rakietowym przy granicy z Chinami. Według ekspertów testy te zmierzają do wyprodukowania pocisków, które będą w stanie dosięgnąć Stanów Zjednoczonych. Czy to o tym prezencie mówił nieobliczalny kim?