Nie będzie już psów-ratowników, kamer termowizyjnych i sonarów. Władze Miami-Dade i sami ratownicy po dwóch tygodniach od zawalenia południowego skrzydła Champlain Towers uznały, że nie ma szans, by w gruzowisku pozostał jeszcze ktoś żywy. Na kilka godzin przed oficjalnym zakończeniem akcji ratowniczej, ratownicy przerwali pracę i stając na baczność, ze łzami w oczach, oddali hołd ofiarom.
Do czwartku rano z gruzów udało się wyciągnąć 60 ciał ofiar. Do odnalezienia pozostało ich 80. - Wszyscy poprosiliśmy Boga o cud, więc decyzja o przejściu od ratowania do poszukiwań jest niezwykle trudna - powiedziała burmistrz Miami-Dade Daniella Levine Cava (66 l.) na konferencji prasowej. - Ratownicy wykorzystali każdą możliwą strategię i każdą dostępną im technologię, aby znaleźć ludzi. Usunęli ponad 7 milionów funtów betonu i gruzu. Użyli sonaru, kamer, psów, ciężkiego sprzętu – dodała.
Prace na gruzowisku się jednak nie kończą, choć nikt nie ma już nadziei na znalezienie żywych ludzi. Teraz skupią się na zebraniu szczątków ofiar i przekazaniu ich rodzinom. - Naszym jedynym obowiązkiem w tym momencie jest doprowadzenie do odnalezienia wszystkich - powiedział Raide Jadallah, asystent komendanta straży pożarnej Miami-Dade. - Wszystkie załogi ratownicze działają nadal, by zakończyć tę pracę. - Spodziewamy się, że ta operacja potrwa jeszcze kilka tygodni - dodał Alan Chominsky (45 l.) szef strażaków.
Według prof. Dennisa Dirkmaata, antropologa z uniwersytetu Mercyhurst, który specjalizuje się w kryminalistycznych poszukiwaniach zwłok, teraz przyszedł czas na użycie ciężkiego sprzętu. Ratownicy będą przesiewać gruz w poszukiwaniu ludzkich szczątków.