Kamala Harris miała być lepszym obliczem Joe Bidena. Ale coś nie wyszło. Obecna wiceprezydent jest spychana na te odcinki aktywności politycznej, na których sam Biden czuje spadek popularności.
W czerwcu Kamala Harris pojawiła się na amerykańsko-meksykańskiej granicy. Miała reprezentować prezydenta w kwestii naporu imigrantów. Nie powiedziała jednak nic wiążącego. Nie zapowiedziała nowych ustaw, ani nawet uszczelnienia granicy. Nie miała takich poleceń.
- Konsekwentnie wysyłają ją tam, aby przegrywała problemy w sytuacjach niezbyt odpowiadających jej zestawowi umiejętności występowania przed ludźmi - stwierdził jeden z byłych asystentów Harris w rozmowie z CNN.
Harris została przez administrację Bidena zamieciona pod dywan. Choć miała prowadzić rozmowy o imigrantach z władzami Meksyku, na stanowiskach negocjatorów zastąpili ją sekretarz stanu Antony Blinken (59 l.), prokurator generalny Merrick Garland (69 l.) i szef bezpieczeństwa wewnętrznego Alejandro Mayorkas (61 l.). Waszyngton wysłał w tym czasie Harris do New jersey. Miała tam promować plan infrastrukturalny prezydenta.
Harris, która zapewniła Joe Bidenowi głosy amerykańskich postępowców, sama też odpływa od tego nurtu. Chwali się swoją ignorancją (nie byłam w Europie - stwierdziła w rozmowie z prezenterem NBC News Lesterem Holtem, porównując Europę do granicznych obszarów USA).
Według CNN współpracownicy Kamali Harris nie są dobrze widziani w Białym Domu. Jej pozycja miała podupaść również w momencie, kiedy administracja federalna zajęła się urlopem ojcowskim - pomysłem Pete'a Buttigiega (39 l.), obecnego sekretarza transportu, który był konkurentem Harris w wyścigu na fotel wiceprezydenta.
Jednak Harris może liczyć na obronę. Kiedy pojawiły się oskarżenia, że jest tylko figurantką w Białym Domu - na odsiecz ruszyły jej rzeczniczki - Symone Sanders (31 l.) i Jen Psaki (42 l.). Obie zapewniają, że Harris jest ważnym partnerem prezydenta, który podjął kluczowe, ważne wyzwania stojące przed krajem.