We wtorek Trump Corp. i Trump Payroll Corp. zostały uznane za winne wszystkich postawionych im zarzutów. I choć ani były prezydent, ani jego rodzina nie zostali oskarżeni w tej sprawie, prokuratorzy wielokrotnie podkreślali, że Trump zdawał sobie sprawę z przekrętów, dzięki którym kadra kierownicza pławiła się w luksusach bez odprowadzania podatków.
Dla sprawy kluczowe okazały się zeznania byłego dyrektora finansowego firmy Allena Weisselberga (75 l.), który przyznał, że w świetle prawa powinien był zapłacić w podatkach aż 200 tys. dol. rocznie, m.in. za ekstrawagancki apartament na Manhattanie, dwa mercedesy czy czesne w najlepszych szkołach jego wnuków. Przekręty ciągnęły się od 2005 r. i – jak stwierdził biznesmen – miał mu pomagać w nich firmowy rewident Jeffrey McConney, który również przyznał się przed ławą przysięgłych do nadużyć.
– To były chciwość i oszustwo – powiedział manhattański prokurator okręgowy Alvin Bragg (49 l.).
Obrońcy reprezentujący firmy argumentowali, że wina spoczywa na Weisselbergu, a sam Trump nie miał pojęcia o machlojkach, jednak prokuratorzy są innego zdania. Bragg zapytany w środę przez CNN o to, dlaczego nie postawiono zarzutów byłemu prezydentowi, odparł, że śledztwo jest w toku. – To był tylko jeden z rozdziałów – stwierdził. Trump mierzy się również z dochodzeniem Departamentu Sprawiedliwości w sprawie przechowywania ściśle tajnych dokumentów państwowych w prywatnej rezydencji na Florydzie, a także w sprawie zeszłorocznego szturmu na Kapitol.
– Ta sprawa jest bezprecedensowa i nie obejmowała żadnych zysków pieniężnych dla tych dwóch korporacji. Nowy Jork nie jest dobrym miejscem do bycia Trumpem – skomentował werdykt były prezydent, nazywając go częścią „polowania na czarownice”.