Nowojorczycy w ostatnich dniach mieli prawo stracić ochotę na pluskanie w oceanie. W ciągu zaledwie dwóch dni tego tygodnia rekiny zaatakowały aż pięć osób kąpiących się u wybrzeża Long Island. - A to dopiero początek sezonu – przyznaje George Gorman, szef Robert Moses State Park, którego plaże zostały otwarte z opóźnieniem z powodu odkrycia w wodach grupy niemal 50 rekinów. Park zadbał jednak w tym roku o nowe środki ostrożności, by zapobiec kolejnym atakom. - Mamy drony, które pilnują wód. Mamy ratowników na ślizgaczach – mówi Gorman, liczący, że ubiegłoroczny rekord ośmiu pogryzień przez rekiny u wybrzeży Long Island nie zostanie pobity.
Cary Epstein, nadzorca ratowników, który pilotuje drony na Jones Beach, powiedział, że małe samoloty zasilane bateriami wykonują trzy obloty każdego dnia: raz przed otwarciem, potem w południe i ostatnią rundę przed końcem dnia. - Kiedy znajdujesz się na podwyższonej stacji ratowniczej możesz widzieć w górę i w dal, ale nie możesz widzieć prosto w dół - powiedział Epstein, demonstrując jak można śledzić obraz wody na ekranie poręcznego wyświetlacza.
Z powodu wzrostu liczby ataków rekinów, których w całej minionej dekadzie odnotowano w Nowym Jorku zaledwie cztery, stan zwiększa też liczbę dronów na plażach. Ratownik Carl Nowicki, który pracuje w Jones Beach State Park bardzo je sobie chwali, jednak zaznacza, że przy ostrzeganiu przed niebezpieczeństwem trzeba działać z rozwagą. - Nie chcemy wywoływać paniki wśród plażowiczów – tłumaczy.
Wypoczywający nad wodą paniki jeszcze nie czują. Jednak niektórzy przyznają, że wodne kąpiele są trochę bardziej stresujące. Mike Berchoff, który zawitał na Jones Beach, zachowuje większą ostrożność niż wcześniej. - Wchodzę tylko do pasa. To wszystko - powiedział.