Bohaterki powstania

i

Autor: Joachim Joachimczyk „Joachim”/Muzeum Powstania Warszawskiego

78. rocznica Powstania Warszawskiego

Bohaterki Powstania: Śmierć i dziewczyny. Kim były sanitariuszki, łączniczki i szyfrantki z Powstania Warszawskiego

2022-08-01 13:49

Te, które przeżyły, sanitariuszki, łączniczki, szyfrantki, odmalowały powstanie zupełnie inne od jego męskiej wersji – heroicznej i tworzącej bohaterski mit. Kobiece powstanie to niewyobrażalna przemoc, piekło krwistej mazi na ulicach, smrodu, brudu, zwałów trupów, głodu i pragnienia. I rozpaczy. Dziewczyny idące 1 sierpnia 1944 r. do powstania były do niego nieprzygotowane. Jedna z jego uczestniczek, sanitariuszka, napisała we wspomnieniach, że strój, w którym poszła na punkt zborny, był odpowiedni raczej na studniówkę niż do jakiejkolwiek ulicznej akcji. Złożony z białej bluzki, cienkiego granatowego sweterka, plisowanej spódniczki, białych skarpetek i sandałków. Dziewczyny przed wyruszeniem do powstania starannie układały włosy, zakładały najlepsze sukienki, licząc, że narzuconą na wszystko brezentową kurtkę przepasaną szerokim pasem będzie można zdjąć. Wyszły z domów bez zmian bielizny. Wszystko miało przecież potrwać dzień, dwa, góra trzy.

Spis treści

  1. Odrywałam tę sukienkę jak plaster
  2. Nie były przygotowane
  3. Ale wtedy zawsze śnili mi się zmarli
  4. Artykuł w polskiej wersji językowej do pobrania:
  5. Artykuł w angielskiej wersji językowej do pobrania:
  6. „Baśka Bomba” Pseudonim Barbary Matys-Wysiadeckiej przywodzi na myśl książki dla młodzieży. Jest tak literacki, że wydaje się nieprawdziwy. A jednak.
  7. „Kama” Niedługo po wybuchu powstania Maria Stypułkowska-Chojecka obchodziła 18. urodziny.
  8. „Danuta” Krystyna Krahelska, konspiratorka Związku Walki Zbrojnej, łączniczka i kurierka, zajmowała się m.in. przewożeniem broni.
  9. „Zakurzona” Jedna z najmłodszych w batalionie „Zośka”, 16-letnia Krystyna Niżyńska, o pseudonimie „Zakurzona”.

Odrywałam tę sukienkę jak plaster

Kiedy mijały kolejne tygodnie, zrobiłyby wszystko, żeby zerwać z siebie brudne, cuchnące strzępy, usztywnione kurzem wzniecanym przez wybuchy i zakrzepłą krwią. Czasem, z narażeniem życia, zdesperowane, wpełzały pod chwiejące się sufity mieszkań zamienionych w gruzy, żeby wyciągnąć z nich cokolwiek „na siebie”: za dużą spódnicę, za ciasną bluzkę. Wszystko było lepsze od skorupy oblepiającej spocone ciało. Higiena osobista nie istniała.

Łączniczka, która po powstaniu trafiła do obozu, opowiadała, że tam, wreszcie, mogła się przebrać. Letnią sukienkę, w której spędziła trzy miesiące, trzeba było miejscami odrywać jak plaster. Drelichowy obozowy kombinezon był jak prezent na gwiazdkę.

Warto przypomnieć, że to nie głód zabił najwięcej mieszkańców Warszawy w czasie powstania, ale brak wody. 14 sierpnia Niemcy zakręcili kurki. Wtedy powstańcy i cywile zaczęli gorączkowo kopać nowe studnie i czyścić stare. Wody było mało, a czysta była rzadkością. Pochodziła np. z głębinowych studni artezyjskich przy ul. Hożej. Ze studni przy ul. Skorupki pociągnięto nawet naziemny wodociąg, do którego liczni mieszkańcy „pielgrzymowali” z wiadrami. Tragedia zaczęła się wtedy, kiedy zabrakło wody.

Nie były przygotowane

Dla mężczyzn powstanie to była walka. Oni po prostu szli do boju. Strzelali, dopóki ich nie zastrzelono. Tymczasem kobiety, nawet prawdziwe podziemne żołnierki z jedynego żeńskiego oddziału bojowego „Dysk” – Dywersja i Sabotaż Kobiet, w trakcie walk pełniły służbę głównie jako łączniczki i sanitariuszki.

Te dziewczyny, a w dużej mierze 15–16-letnie dziewczynki, do powstania uciekały wprost spod wykrochmalonej, adamaszkowej pościeli i rodzinnego ciepła, spod matczynej troski. Nic dziwnego, że poglądowe ryciny odsłoniętych mięśni, odciętych fachowo powiek, robiły na nich nieprzyjemne wrażenie. „Ani trochę nie byłam przygotowana na to, co miałam zobaczyć” – opowiadała powstańcza sanitariuszka.

Ale wtedy zawsze śnili mi się zmarli

Na sali operacyjnej, urządzonej prowizorycznie w szkolnej klasie, czekał ją widok potwornych ran od szrapneli: pocisków artyleryjskich używanych do rażenia, a właściwie szatkowania ludzi za pomocą wypełniających je lotek, czyli ołowianych kulek lub strzałek. Urwane kończyny, krew, tworząca na podłodze zastygająca maź, nieznośny zapach ciepłych, parujących wnętrzności stygnących chłopców. Operacje bez znieczulenia, krzyki i kolejne martwe oczy, których nie było czasu zamknąć. Praca po kilkanaście godzin bez przerwy, krótki sen o żywych korpusach z głowami, błagającymi o dobicie czymkolwiek. I ryk próśb o morfinę – tych, którzy, oczekując na pomoc, cierpieli katusze z kulami w brzuchu, w płucach, urwanymi ramionami, zerwanymi płatami twarzy.

Kobieca perspektywa. Powstanie oczami dziewczyn, dziewczynek, sanitariuszek z wyboru, choć przecież raczej ze straszliwego przypadku. Przytłaczająca większość kobiet biorących udział w Powstaniu Warszawskim była nastolatkami. Zakochanymi w powstańcach lub zbyt młodymi, żeby myśleć o „takich sprawach”. Te, które straciły ukochanych, jak automaty walczyły z ranami obcych narzeczonych w czarnych od zaschniętej krwi kitlach. Stawały się woskowymi figurami, zobojętniałymi, przygniecionymi traumą, nieodczuwającymi zmęczenia. Trzeba było nimi potrząsać, policzkować je i krzyczeć.

eresa Potulicka-Łatyńska, sanitariuszka ze starówki, przeszła prawdziwy chrzest bojowy. W tej dzielnicy trwały najzacieklejsze walki, więc zdołała przywyknąć do widoku krwi. Musiała się jednak zmierzyć ze skutkami wybuchu zdobycznego niemieckiego pojazdu do burzenia barykad na ul. Kilińskiego. „Jakieś martwe ciało wleciało z impetem na nasz balkon. To był sam korpus – bez głowy, rąk i nóg – który odbił się od ściany budynku i potężnie uderzył mnie w plecy. Przewróciłam się, byłam cała we krwi i kawałkach wnętrzności” – wspomina powstańcza sanitariuszka. Jelita pokryły też fasady budynków, balkony i bruk. Uliczny kurz i piach, zmieszane z deszczem krwi, który spadł kilka sekund po eksplozji, stworzył czerwonobure błoto. To w nim grzęzły powstańcze sanitariuszki, szukając wśród zwałów drgających ciał żywych jeszcze ludzi. Patrzyły bezradnie na matki, które wypadły z domów i nawoływały dzieci, jeszcze przed chwilą roześmiane, biegnące za „szwabskim czołgiem”. W powstaniu, w jego chaosie, bólu, smrodzie i przerażeniu, unurzały swoje życie, dalekie od wszelkich heroizmów, zwykłe kobiety, te niepowstańcze. Zamknięte w domach, oddzielone murami, musiały tylko czekać na mężów, na synów. Czekać z najgorszym z przeczuć. Z tych murów, domów, pozornie bezpiecznych kątów, zostały wrzucone w koszmar walki o życie dzieci trzymanych na ręku, w brudnych powijakach, przy piersi, którą niewyobrażalny strach i stres pozbawił pokarmu. Niektóre matki, w akcie desperacji, przeżuwały tynk zdrapany paznokciami z piwnicznych ścian, żeby nakarmić nim wrzeszczące z głodu usta noworodków. Bo podczas Powstania Warszawskiego najczęściej umierali nie powstańcy, a noworodki i niemowlęta.

Artykuł w polskiej wersji językowej do pobrania:

Strona 1

Strona 2

Strona 3

Strona 4

Artykuł w angielskiej wersji językowej do pobrania:

Strona 1

Strona 2

Strona 3

Strona 4

„Baśka Bomba” Pseudonim Barbary Matys-Wysiadeckiej przywodzi na myśl książki dla młodzieży. Jest tak literacki, że wydaje się nieprawdziwy. A jednak.

„Baśka Bomba” należała w czasie powstania do Kobiecych Patroli Minerskich. Jej zadanie było niezwykle trudne: przenosiła materiały wybuchowe, którymi w miarę potrzeb wysadzała bramy, torowała przejścia przez mury. Dzięki niej i jej koleżankom (wspólnie przetransportowały materiały wybuchowe i sprzęt minerski z ul. Ordynackiej na ul. Sienkiewicza) zdobyto czołg, którym walczono z Niemcami. Ukończyła przed powstaniem kursy rozbrajania niewybuchów, uzbrajania min i produkcji amunicji z odzyskanego trotylu.

Legendarną akcją powstańczą, w której wzięła udział „Baśka Bomba” było założenie ładunków plastiku i zamontowanie detonatora w budynku przy ul. Próżnej 3, przylegającym do ściany gmachu Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej. 20 sierpnia 1944 r. Barbara przeprowadziła tę akcję z „Izą” (Wandą Maciejowską) i „Hanką” (Ireną Grabowską). Wybuch utorował przejście żołnierzom Batalionu „Kiliński”, którzy urządzili krwawą jatkę Niemcom ukrywającym się w piwnicach i na zabarykadowanym parterze strategicznego dla powstańców gmachu Pasty.

„Kama” Niedługo po wybuchu powstania Maria Stypułkowska-Chojecka obchodziła 18. urodziny.

W czasie obrony Warszawy we wrześniu 1939 r. była w harcerskiej służbie pomocniczej w ramach wojennego pogotowia harcerek. Zaliczyła kilka kursów, m.in. sanitarny i łączności. Do konspiracji trafiła dwa lata przed wybuchem powstania. Specjalizowała się w małym sabotażu. Brała udział w akcjach likwidacji katów Warszawy, m.in. SS-Rottenführera Ernesta Weffelsa, komendanta oddziału kobiecego Pawiaka, czy zamachu na dowódcę SS i policji Franza Kutscherę w Al. Ujazdowskich. Ukończyła Szkołę Podchorążych Rezerwy Piechoty „Agricola”.

W czasie powstania w batalionie „Parasol” jako sanitariuszka i łączniczka przeszła od Woli poprzez Stare Miasto, Śródmieście i Czerniaków na Mokotów. Była dwukrotnie ranna. Z Warszawy wydostała się po upadku powstania. Zmarła w 2016 r.

„Danuta” Krystyna Krahelska, konspiratorka Związku Walki Zbrojnej, łączniczka i kurierka, zajmowała się m.in. przewożeniem broni.

Po wybuchu powstania została sanitariuszką dywizjonu Jeleń 7. Pułku Ułanów Lubelskich AK. Zginęła pierwszego dnia powstania, niosąc pomoc rannemu koledze. Została postrzelona trzykrotnie w klatkę piersiową. Zanim dosięgły ją kule, które przebiły jej płuca zdołała pomóc dwóm rannym. „Odejdźcie, odsuńcie się, zostawcie mnie” szeptała, chcąc chronić przyjaciół usiłujących jej pomóc. Do szpitala powstańczego na ul. Polnej 34 trafiła w stanie krytycznym. Po kilku godzinach od ranienia utrata krwi była już ogromna. Zmarła po operacji, 2 sierpnia nad ranem. Pochowano ją w ogródku, dwa numery od szpitala.

Była piękną kobietą. Jak mówiono, posągową blondynką, klasyczną pięknością. Jasnowłosą i zielonooką, o pięknym odcieniu nieskazitelnie czystej skóry. Typową panienką z białego dworku, wychowaną w rodzinnym majątku Mazurki.

Przed wojną pozowała rzeźbiarce Ludwice Nitschowej do pomnika warszawskiej Syrenki. Symbol Warszawy ma więc twarz prawdziwej bohaterki miasta. Kochała polskiego lotnika, na którego powrót z wojny za granicą czekała stęskniona. Nie dochował jej wierności, ożenił się z inną. Na szczęście nie zdążyła się o tym dowiedzieć.

Była też poetką i kompozytorką, znaną w konspiratorskim światku Warszawy. To ona napisała powstańczą piosenkę, zaczynającą się od słów „Hej chłopcy, bagnet na broń...”, będącą hitem okresu przedpowstańczego i pierwszych dni powstania. Świetnie grała na fortepianie, miała mocny, szkolony głos. Poległa w wieku 30 lat.

„Zakurzona” Jedna z najmłodszych w batalionie „Zośka”, 16-letnia Krystyna Niżyńska, o pseudonimie „Zakurzona”.

Gdy pocisk niemiecki uderzył w mur, za którym kryły się batalionowe sanitariuszki część z nich została przysypana gruzem. Krysia zdołała wygrzebać się ze sterty cegieł. Krzyknęła do koleżanek, żeby się nią nie zajmowały. „Ratujcie tamte, mnie nic nie jest. Ja jestem tylko zakurzona!”. Pseudonim „Zakurzona” był z nią do ostatnich chwil życia.

Krysia nie zginęła w walce. Była ofiarą rzezi Woli. Razem z kilkoma innymi dziewczynkami została zgarnięta przez Niemców i wkrótce postawiona pod ścianą przy kościele św. Wojciecha. Matka Krysi wraz z pozostałymi matkami nastolatek bezskutecznie szukały ich szczątków. Dowiedziały się tylko w toku poszukiwań, że „spłonęły do ostatniej kostki”. „Zakurzona” po prostu zniknęła. Po bohaterce powstania, dzielnej i szlachetnej dziewczynie została głównie ta powstańcza anegdota.