Alicja Bachleda-Curuś ostatnie lata spędziła w USA, gdzie wychowuje syna, 11-letniego już Henry'ego Tadeusza. Aktorka wraca do Polski rzadko, aczkolwiek regularnie, gdy dostaje jakąś atrakcyjną propozycję od rodzimych filmowców. Wszystko wskazuje na to, że obecnie pracuje na planie kontynuacji filmu "7 rzeczy, których nie wiecie o facetach". W komedii grała dziewczynę Mikołaja Roznerskiego, który zdradził ostatnio na Instagramie, że jego filmowy bohater zostanie ojcem.
Powrót na ojczyzny łono skłonił Alicję Bachledę-Curuś do pewnych refleksji. Poszło o zachowania w czasie pandemii. W USA sytuacja z koronawirusem wciąż jest bardzo poważna, co potwierdza sama aktorka w rozmowie z Marcinem Cejrowskim w cyklu "Kwarantanna Live". Bachleda-Curuś wręcz ruga warszawiaków, którzy, jej zdaniem, ignorują zalecenia i żyją jak gdyby nigdy nic.
- Oczywiście, różnice są bardzo duże. Chodząc po Warszawie, czuję się, jakbym przyleciała z innej planety. Widzę rozprężenie, bo nie chce tego nazwać nonszalancją czy nieuwagą, że można wyjść i się z kimś wyściskać - żali się aktorka. - W Stanach Zjednoczonych przez ostatnie osiem miesięcy byłam wychowywana w duchu, który nakazywał się bać. Jestem taka nieswoja obecnie, bo nie wiem, jak się zachować teraz na ulicach. Chodzę czasem w masce, chyba jedyna na ulicach Warszawy.
Bachleda-Curuś dziwi się także, że w restauracjach wszyscy zachowują się po staremu: siedzą obok siebie, dotykają. Jej amerykańscy znajomi są tym zszokowani, a nawet przerażeni! "Mówię wtedy, że tutaj jest tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Oni są wtedy w lekkim szoku i ja też czuję się trochę winna, że przeszłam ze skrajności w skrajność" - dodaje Alicja.
