Zdaniem policji i służb w Waszyngtonie, DC, piątkowy atak nie był aktem terroryzmu. Był krwawym aktem desperacji młodego człowieka z poważnymi zaburzeniami. Takie wnioski przekazali mundurowi badający kolejny już atak na siedzibę amerykańskich władz. Doszło do niego ok. 1 pm na wjeździe na teren budynków Kongresu, z którego zwykle korzystają amerykańscy senatorowie. Siedzący za kierownicą osobowego auta 25-latek rozpędził się, potrącając dwóch strażników Kapitolu, po czym ruszył dalej z nożem. Dosięgło go kilka kul, a ratownicy przewieźli go do szpitala, gdzie zmarł. Lekarze nie zdołali pomóc niestety także jednemu z potrąconych przez niego policjantów. Jak podała policja, to oficer z 18-letnim stażem William Evans. Jego kolega wciąż przebywa w szpitalu.
Policja wciąż prześwietla sprawcę ataku. Jak ustaliła agencja Associated Press, Noah Green miał cierpieć na urojenia, paranoję oraz mieć myśli samobójcze. Na swoich profilach w mediach społecznościowych, które FBI zamknęła niedługo po ataku, chwalił się dołączeniem do skrajnej grupy Naród Islamu. Z informacji uzyskanych od jego rodziny wynika, że miał też problem z narkotykami. – „Szczerze mówiąc te ostatnie lata były trudne, a te ostatnie kilka miesięcy było jeszcze trudniejsze” – napisał pod koniec marca na Facebooku. „Zostałem poddany próbie z jednymi z największych, niewyobrażalnych testów w moim życiu. Obecnie jestem bezrobotny po tym, jak opuściłem pracę częściowo z powodu przypadłości, ale ostatecznie w poszukiwaniu duchowej podróży” – pisał dalej.
Green przeprowadził swój atak niecały miesiąc po częściowym demontażu potężnych barier zabezpieczających, zamontowanych po szturmie 6 stycznia. W stolicy wciąż stacjonuje ok. 2 tys. żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy znów postawieni zostali w stan alertu.