Proces w sprawie tego perfidnego morderstwa trwał prawie dwa tygodnie. Zakończył się tak, jak chciała prokuratura – wyrokiem skazującym za zaplanowaną, przemyślaną zbrodnię. Oskarżony o morderstwo pierwszego stopnia David Brocksom, którego na salę rozpraw dowożono z aresztu hrabstwa Lake, nie odezwał się ani razu.
Do tragedii, która zrujnowała życie jego rodziny, doszło 27 września 2015 r. w domu Polki w Gurnee na północnych przedmieściach Chicago. Około godziny 4 am. Brocksom, który wyjechał na weekend z dwójką ich dzieci, 9-letnią Jessicą i 15-letnim Kevinem, zostawił je w hotelu i przyjechał do byłej żony. Jak zeznał później, chciał porozmawiać o jej rzekomym pastwieniu się nad dziećmi. Para od 2011 r. żyła w separacji i walczyła przed sądem o prawa do opieki nad potomstwem.
Nagle wybuchła awantura. Brocksom twierdził, że żona uderzyła go w głowę i stracił przytomność. A kiedy się ocknął, mierzyła do niego z pistoletu. Później w wyniku szarpaniny miał do niej przypadkowo strzelić. Pocisk utknął w kręgosłupie 43-latki, ale mimo tego próbowała się ratować ucieczką przez okno. Były mąż wyskoczył za nią i powalił ją na ziemię. A kiedy zorientował się, że kobieta nie oddycha, ukrył jej ciało w krzakach i uciekł.
Policja szybko ustaliła podejrzanego i aresztowała Brocksona. Znalazła u niego spisany plan działań na feralną noc. Śledczy mieli już pewność, że 46-latek zaplanował to zabójstwo i chciał, by wyglądało na samobójstwo. – Myślał, że ujdzie mu to na sucho. Pomylił się, ale kobieta nie żyje – powiedział przed sądem prokurator Jason Humke.
Brocksom usłyszy wyrok 14 grudnia. Grozi mu dożywocie.