– To, co zrobiłem, było niewybaczalnie przerażające i będę tego żałował każdego dnia do końca życia – powiedział na sali sądowej Manfredonia, jednak bliscy ofiar mężczyzny nie wierzą w jego słowa. Horror, który im zgotował, rozpoczął się 22 maja 2020 r., gdy ówczesny student pojechał do Willington, CT, gdzie zabił maczetą Teda DeMersa (62 l.) i poważnie ranił 80-latka. Następnie wtargnął do domu 73-latka i przetrzymywał go przez 24 godziny, po czym uciekł jego ciężarówką, zabierając mu broń. Dwa dni później zastrzelił swojego przyjaciela Nicholasa, a jego partnerkę siłą zaciągnął do samochodu. Uwolnił zakładniczkę w New Jersey, a sam uciekł w kierunku Filadelfii. Po sześciu dniach w końcu trafił w ręce mundurowych w Maryland.
– Jako ocalała ze szkolnej strzelaniny w Sandy Hook byłam zmuszona do przeżycia traumy i bólu z 14 grudnia ponownie, gdy Peter użył tego samego źródła pomocy, by zakończyć życie mojego brata – mówiła siostra ofiary Jessica Eisele. Do sprawcy tamtej strzelaniny, Adama Lanzy (+20 l.), nawiązał też sam zabójca. Na kilka miesięcy przed zabójstwami Manfredonia napisał na ścianach swojego mieszkania: –„Widzieliśmy, co się stało, gdy Adam pękł. Teraz widzą, co się dzieje, gdy ja pękam”.
Bliscy Nicolasa przyznali, że kara nie przynosi im ukojenia. Manfredonia usłyszał wyrok 55 lat więzienia za zabójstwo młodego mężczyzny i porwanie w ramach ugody w zamian za przyznanie się do winy. W czwartek został skazany na 55 lat pozbawienia wolności za pozostałe zbrodnie. Wyroki odbywać będą się równolegle.
