Karierę siłacza zaczął jako 10-latek. Zobaczył go wtedy Warren Travis, najbardziej znany strongman tamtych czasów.
Rollino zaczął z nim jeździć i popisywać się swoją siłą, której wraz z wiekiem ciągle przybywało. Jednym z jego numerów było podnoszenie karuzeli z 14 osobami.
W latach 20. zaczął też boksować i występował często na festiwalach na Coney Island. W latach II wojny walczył na Pacyfiku, był raniony szrapnelem w kark, nogę, a pod łopatką na zawsze utkwił mu kawałek metalu. Po wojnie pracował jako doker. Nigdy nie jadł mięsa, nie palił ani nie pił i – jak twierdził – właśnie temu zawdzięczał fantastyczną formę. Do ostatniej chwili był w pełni sprawny i aktywny. Pływał w Atlantyku przez całą zimę i spacerował co najmniej pięć kilometrów dziennie.
W zeszłym roku na swoich 104. urodzinach popisywał się zginaniem w ręce monety 25-centowej.
– Kiedy byłem młodszy potrafiłem zrobić to samo z 10-centówką – mówił przepraszająco.
W poniedziałek rano przed 7. wyszedł z domu, by kupić naprzeciwko gazetę. Uderzył go Ford Minivan. Za kierownicą siedziała kobieta, której personaliów nie podano. Rollino zmarł kilka godzin po przewiezieniu do szpitala. Sprawczyni wypadku nie została oskarżona o spowodowanie śmierci, bo nie złamała żadnych przepisów. Ukarano ją tylko madatem za niedziałający klakson.
Znajomi i przyjaciele Rollino byli w szoku.
– Wydawało się, że będzie żyć wiecznie, a tu przejechał go samochód. Co za ironia… – mówi Pete Spanakos, były bokser i przyjaciel Rollino z dawnych lat. Sąsiedzi znali go i lubili, podkreślali, że był w dobrej formie nie tylko fizycznie ale i umysłowo. – Nie wyglądał nawet na 80 lat, trudno było uwierzyć, że ma ponad 100 – mówił Arthur Perry, emerytowany detektyw z NYPD, były bokser, który był na 103. urodzinach Rollino.
On sam nie przypisywał sobie szczególnycn zasług. – Po prostu urodziłem się silny – mówił.