Tylko w „Super Expressie” ppor. Karol Cierpica. Polski żołnierz, którego historię poznała cała Ameryka. Ten miś to nasz anioł stróż

2015-03-07 15:39

Historię o chłopczyku, któremu ojciec – polski żołnierz – dał imię po swoim amerykańskim wybawcy i misiu wykonanym z munduru po poległym, poznała cała Ameryka. A bohaterski czyn sierżanta Michaela H. Ollisa, który podczas ataku talibów w Afganistanie zasłonił Polaka własnym ciałem i poległ, doczekał się wyjątkowego hołdu. Tylko „Super Expressowi” ppor. Karol Cierpica opowiada jak służba w wojsku zmieniła jego życie. O trudnej roli żony żołnierza mówi nam zaś jego żona Basia, a swoje marzenia na przyszłość zdradza starszy syn pana Karola - 13-letni Kuba.

Kiedy zdecydowaliście, że Wasz synek będzie nosił imię po amerykańskim żołnierzu, który uratował panu życie?
Karol Cierpica: - To samo przyszło. Nie wyobrażaliśmy sobie, że nasze dziecko może nosić inne imię niż żołnierza, z którym razem ramię w ramię walczyłem i dzięki któremu żyję. Kibicowałem mojej żonie żeby urodził nam się synek, który będzie mógł nosić imię wspaniałego żołnierza, 24-latka ze Staten Island. Bóg widać tak chciał, bo 11 stycznia tego roku na świat przyszedł mój drugi syn, któremu bez wahania daliśmy imię Michael.

Basia Cierpica: - Pamiętam moment, kiedy po raz pierwszy w Warszawie poznałam ojca Michaela H. Ollisa. Byłam wtedy w piątym miesiącu ciąży. Rodzice Michaela niesamowicie ciepło mnie przywitali. Wtedy powiedzieliśmy im o pomyśle, że synkowi, który się urodzi, chcemy dać na imię Michael. Niesamowicie miło to odebrali, Robert położył rękę na moim brzuchu i powiedział „mój Mike”. To było dla mnie niesamowicie miłe.

Polski urząd stanu cywilnego nie miał z tym problemu? Nie chcieli zmienić na Michał?
Karol Cierpica: - Nie, teraz w Polsce coraz więcej dzieci nosi angielsko brzmiące imiona. My do naszego maluszka również mówimy Michael. To imię dla naszej rodziny jest czymś magicznym, dlatego wypowiadamy je z wielką radością.

A jak państwo zareagowali na niecodzienny prezent do Roberta i Lindy - rodziców Michaela Ollisa? Michael dostał misia uszytego z munduru po ich poległym synu.
- To było cos niesamowitego. Tego się nie da opisać słowami. To najbardziej magiczny prezent, jaki dostał nasz synek. Miś leży na honorowym miejscu w pokoiku małego Michaela i uzmysławia nam każdego dnia, jakimi jesteśmy szczęściarzami. Ten miś to nasz anioł stróż. W Polsce inaczej ludzie reagują po stracie żołnierzy biorących udział w walce niż w Ameryce. Tu, w ojczyźnie, rodziny pękają z bólu i są pozostawione same sobie. W Ameryce przez głęboko zakorzeniony patriotyzm, rodziny które straciły bliskich potrafią dzielić się tym, co zostało po ich synach, mężach, braciach. Mało tego, robią to z uśmiechem na ustach i szczerą życzliwością. To coś niesamowitego. To jest to, do czego Polacy powinni dorosnąć.

A jak wspominacie pierwsze spotkanie z rodziną Michaela H. Ollisa, kiedy to na ręce Roberta i Lindy Ollis złożono Gwiazdę Afganistanu i Złoty Medal Wojska Polskiego?
- Szczerze? Mając w głowie jak te spotkania przebiegają w Polsce, strasznie się bałem. Myślałem, że będzie to spotkanie przepełnione bólem i złością. A okazało się, że rodzina, która straciła syna i brata, który oddał swoje życie za innych, przyjęła mnie do swojego grona, jak członka rodziny. Powiedzieli dokładnie: „witaj w rodzinie”. Mało tego, dziękowali, że byłem z ich synem w momencie, kiedy umierał, otoczyli mnie i moją rodzinę niesamowitą opieką. Jesteśmy z nimi w ciągłym kontakcie, piszemy do siebie emaile. Moja rodzina dostaje paczki od rodziny Michaela. To jest coś niesamowitego, przyjęli mnie jak członka rodziny, a teraz małego Michaela jak swojego wnuka.

Czy planuje pan kolejne spotkania z Ollisami?
- Tak, już w listopadzie lecimy do Nowego Jorku i spotkamy się wszyscy z rodzicami i siostrami Michaela, pójdziemy złożyć kwiaty na jego grobie. Ta wizyta będzie również okazją, aby rodzice Michaela poznali naszego malutkiego Michaela i całą moją rodzinę. A ja wezmę udział w maratonie nowojorskim, w którym wystartuje ku pamięci Michaela.

Jak zmieniło się pana życie po wydarzeniach w Afganistanie?
- Dziękuję Bogu, że żyję. Mam w sobie większą chęć niesienia pomocy innym. W moim sercu narodził się pomysł, by powołać do życia fundację, której statutowym celem będzie pomoc rodzinom poszkodowanych i poległych żołnierzy oraz wszystkich innych funkcjonariuszy służb mundurowych. W związku z tym, że nadal jestem w służbie czynnej, w fundacji obejmę funkcję ambasadora honorowego, oraz będę dzielił się swoim doświadczeniem i zdobytą wiedzą. Pragnąłbym aby i w Polsce rodziny tych, którzy bliscy stracili życie pełniąc służbę, byli wspierani na wszelkie możliwe sposoby.

Cofnijmy się w przeszłość. Czy gdyby teraz miał pan wybierać zawód, również zostałby pan żołnierzem zawodowym?
- Oczywiście, że tak. Po prostu czuję do tej pracy powołanie. W swojej karierze byłem na kilku misjach w Bośni i Hercegowinie oraz na trzech w Afganistanie. Każda misja zmienia żołnierza i zostawia swoje piętno. Jednak mój ostatni pobyt w górach Hindukuszu i wydarzenia, które nastąpiły po powrocie uświadomiły mi, że oprócz pracy zawodowej powinienem swoje działania skupić na tym, jak wykorzystać swój potencjał, aby móc pomagać innym.

A chciałby pan, żeby pana syn został kiedyś żołnierzem?
- Dla mnie i dla mojej żony najważniejsze jest to, żeby Kuba był szczęśliwym człowiekiem, niezależnie, jaki zawód wybierze.

Kuba a ty, kim chciałbyś zostać jak dorośniesz?
Kuba Cierpica: - Sam jeszcze nie wiem. Teraz pochłonął mnie taniec, chodzę na zajęcia z hip -hopu. Wiem jedno, że nie chciałbym, aby moja rodzina żyła w stresie, w jakim my żyjemy, mając tatę żołnierza. Za każdym razem jak wyjeżdża na misję boimy się, że nie wróci. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym przywyknąć do tych pożegnań i zapewnień, że nic się nie stanie. To jest bardzo stresujące. I wybiorę sobie spokojniejszy zawód.


Dziękuję państwu za rozmowę Agnieszka Granatowska


Fot. archiwum rodzinne Karola Cierpicy


Podporucznik Karol Cierpica w sierpniu 2013 roku cudem uniknął śmierci podczas ataku talibów na polsko-amerykańską bazę Ghazni w Afganistanie. Terroryści wdarli się do bazy po eksplozji spowodowanej przez napastnika-samobójcę. Pod murem jednostki w powietrze wyleciała ciężarówka załadowana 1,5 tony trotylu. W trakcie walk rannych zostało 10 Polaków, jeden z nich zmarł po kilku dniach w szpitalu. Zginęło też siedmiu afgańskich żołnierzy i policjantów, którzy odpierali atak. Ucierpieli również cywile - siedem osób zginęło, a ok. 50 trafiło do szpitala.
Ppor. Karol Cierpica oraz sierż. Michael Ollis są bohaterami. Powstrzymali terrorystów-samobójców przed  zdetonowaniem ładunków przy schronach, w których ukrywali się ludzie. Dzięki ich szybkiej reakcji, odwadze oraz dzielnej postawie życie wielu ludzi zostało ocalone. Ollis zapłacił za to najwyższą cenę – własnego życia.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki