Problemy z LOT-em na lotnisku JFK. Dreamliner nie mógł przez kilka dni wylecieć z Nowego Jorku

2017-01-24 1:00

Od soboty Dreamliner Polskich Linii Lotniczych LOT nie był w stanie odlecieć z nowojorskiego lotniska JFK do Warszawy. Od czytelników, którzy skontaktowali się z naszą redakcją dowiedzieliśmy się, że na lotnisku dochodzi wręcz do dantejskich scen, ludzie mdleją, nie brakuje również kłótni między pasażerami a personelem polskiego przewoźnika.

Gehennę jaką przeszli w ten weekend pasażerowie LOT–u najlepiej opisuje historia mamy naszego czytelnika, 68–letniej pani Barbary.
- Mama planowo miała wylecieć w sobotę o 22.35 z JFK do Warszawy – powiedział pan Piotr z Queensu, który w poniedziałek rano wzburzony zadzwonił do naszej redakcji. - Kiedy zjawiliśmy się na lotnisku okazało się, że jest tam wiele osób z piątku, gdyż poprzedniego dnia samolot poleciał do kraju dopiero o 3 w nocy i wiele osób przełożyło swój bilet. Jak się dowiedzieliśmy od innych pasażerów, już wcześniej, w drodze z Warszawy były jakieś problemy techniczne i samolot wyleciał do Nowego Jorku z 4–godzinnym opóźnieniem. Mama jednak odprawiła się normalnie więc pojechałem do domu. Tam wszedłem na skyradar i zobaczyłem, że samolot nie odlatuje. Około 2 w nocy mama zadzwoniła z lotniska, żebym po nią przyjechał, bo lotu nie będzie.   
Jak dowiedział się pan Piotr, pasażerowie już w trakcie kołowania samolotu zostali poinformowani o awarii hamulców i podwozia maszyny i po kilku godzinach spędzonych na pokładzie zostali odstawieni z powrotem do terminala.
- Jak tylko przyjechałem na lotnisko to udaliśmy się na górę do stanowiska odpraw LOT–u - powiedział pan Piotr. W kolejce do stanowiska LOT-u było także wiele osób  z piątku. Panowało tam duże zamieszanie i sytuacja była nerwowa. Osobiście słyszałem jak pani z LOT–u informuje pasażerów, że nie ma żadnego hotelu bo jest „overbooked”, a przecież nie wszyscy mieszkają w pobliżu lotniska. Nam jakoś udało nam się przełożyć bilet na niedzielę na tą samą godzinę i wróciliśmy do domu. Niektórzy nocowali jednak na lotnisku.
Nie był to jednak koniec przygód pana Piotra i jego mamy, gdyż w niedzielę sytuacja się powtórzyła. Tyle że było jeszcze gorzej, bo na odlot do kraju czekali również pasażerowie z piątku i soboty. Oczywiście tylko ci, którzy do tej pory nie zrezygnowali jeszcze z usług polskiego przewoźnika.
Około 6.45 wieczorem, czyli kilka godzin przed odlotem, dzwoniłem do Warszawy do informacji LOT–u i jakimś cudem udało mi się połączyć – powiedział nam pan Piotr. - Dowiedziałem się, że wszystko pod kontrolą i samolot dziś poleci tak więc pojechaliśmy na lotnisko. Na miejscu zastaliśmy straszny chaos. Co chwile dostawaliśmy informacje, że jeszcze 20 minut, i będzie informacja, czy samolot poleci, czy też nie. Trwało to parę godzin. Kiedy okazało się, że samolot jednak znowu nie odleci, ponownie udaliśmy się do punktu LOT–u. Była tam tylko jedna kobieta i jak się okazało, działa tam tylko jeden terminal, z którego można dokonać zmian rezerwacji. Dobrze, że mama była na początku kolejki, która była bardzo długa. Dochodziło tam do dantejskich scen. Widziałem cuconą przez ludzi kobietę w średnim wieku, która nie wytrzymała trudów stania w kolejce i po prostu zemdlała. W pewnym momencie pojawiła się policja, która musiała pilnować porządku, gdyż ludzie nie wytrzymywali nerwowo, dochodziło do krzyków i kłótni z personelem LOT–u, którego w końcu pojawiła się większa ilość. Niczego to jednak nie rozwiązało, gdyż jak wspominałem zmian rezerwacji można było dokonać tylko z jednego komputera, co jest zupełną paranoją, a telefonicznie do LOT–u nie można było się dodzwonić przez wiele godzin. Nie rozumiem jak można podchodzić tak do ludzi. Po tym co zobaczyłem, stwierdzam, że LOT ma poważny problem z informacją i traktowaniem pasażerów. Jest ono skandaliczne. Dziś wieczorem znowu jedziemy na JFK i zobaczymy czy dzisiaj mama poleci – dodał wzburzony czytelnik.
Inni czytelnicy również skontaktowali się z naszą redakcją. Historie wszystkich są bardzo podobne. - Najpierw już podczas kołowania dowiedzieliśmy się, że jest usterka i potrwa to 15 min – powiedział nam pan Jerzy z Long Island, który w sobotę wieczorem leciał do Polski wraz z żoną. - Po godzinie dowiedzieliśmy się, że potrwa to jednak dwie godziny. O 3 dostaliśmy informacje, że jednak nie polecimy. Odebraliśmy więc bagaże i przełożyliśmy lot na niedzielę. W niedzielę przed wyjazdem upewniłem się telefonicznie, że odlot odbędzie zgodnie z planem. Jak przyjechaliśmy na lotnisko było tam już chyba 500 osób, a lot ostatecznie został odwołany podobnie jak dzień wcześniej. Polskim Liniom Lotniczym brakuje dobrej informacji. Poza tym w między czasie powinien być podstawiony inny samolot – dodał wyraźnie poruszony nasz czytelnik. 

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki